środa, 24 sierpnia 2016

9. Let's raise a glass or two


- Pociąg ze stacji Kraków Główny do stacji Rzeszów Główny wjedzie na tor drugi przy peronie pierwszym – oznajmił znudzony damski głos. Nowakowski podniósł się z ławki, na której przesiadywał już od pół godziny, grając w Angry Birds i z ulgą odnotował, że stary i mocno rozklekotany pociąg rzeczywiście zbliża się do stacji. Dobrze, że był oazą spokoju, bo te opóźnienia mogą człowieka doprowadzić do szewskiej pasji. Albo jak to się mówi: kurwicy. Schował telefon do kieszeni, podchodząc bliżej pociągu i starając się wypatrzeć znajomą twarz wśród ludzi wysypujących się ze środka.
            - Bu! – poczuł, jak ktoś uderza go delikatnie w ramię. Odwrócił się i nim stojąca obok niego blondynka zdążyła cokolwiek powiedzieć,  poczochrał jej włosy i objął mocno. – Piter, udusisz mnie!
            - Ja się po prostu umiem witać, kochana! – powiedział, zwalniając uścisk. – Matko Boska Nowakowska! Na ile ty przyjechałaś?
            Siatkarz wskazał podbródkiem na wielką czerwoną walizkę, którą Marcelina trzymała za wysuniętą rączkę. Dziewczyna wydęła dolną wargę, zrobiła krok w bok, chcąc trochę zasłonić bagaż. Liczyła, że optycznie zmniejszy to jego rozmiary, bo – faktycznie – walizka była tak wielka, że spokojnie mogłaby zabrać ją ze sobą na miesięczny wyjazd w góry pod namioty w czasie trzydziestostopniowych mrozów, i z całym sprzętem, który by się w niej zmieścił, spokojnie miałaby szanse na przeżycie.
            - Ojej, no bo mniejsza walizka została u rodziców, a torbę pożyczyłam Bartkowi i muszę… - zawahała się. – Po prostu musiałam wziąć taką dużą. Ale nie martw się, wracam w niedzielę wieczorem, bo w poniedziałek muszę stawić się na uczelni.
            - Dobra, chodź, bo Ola czeka z obiadem. I pewnie dostaniemy opieprz, że się spóźniliśmy. Będzie na ciebie – zagroził.
            - Podróż minęła mi świetnie, dziękuję, że pytasz, Piotrusiu – powiedziała, szturchając go w ramię.
            Chwilę później siedzieli już w samochodzie („Mistrzowie Świata chyba całkiem nieźle zarabiają, co?”) , śpiewając z Beatą Kozidrak (poza rapem Piotrek miał w samochodzie płytę Bajmu, Rynkowskiego i Krawczyka, a w odpowiedzi na pytający wzrok przyjaciółki wzruszył ramionami i mruknął coś w stylu „nocotomamyniemoje”). Marcelina na siedzeniu pasażera machała dodatkowo rękami, a Nowakowski pogwizdywał co jakiś czas, dołączając do niej, gdy złapało ich czerwone światło. Zajechali na osiedlowy parking, zwracając uwagę jednej starszej pani i kilku młodych chłopaków z deskorolkami, których prawdopodobnie zaciekawił widok dość znanego siatkarza lokalnego klubu w całkiem drogim samochodzie, z którego dobiegały dźwięki, o jakie nikt dziś młodych ludzi nie podejrzewa. I kiedy Marcelina zaśpiewała wraz z wokalistką „Co mi panie dasz?”, nie zwracając uwagi na to, że Piotrek wspaniałomyślnie otworzył okno, grupa nastolatków parsknęła śmiechem, a starsza kobiecina chyba zwątpiła w ludzi.
            - Kurczaka z warzywami – odpowiedział Piotrek, któremu ze śmiechu z oczu zaczęły płynąć łzy, a którego radość spotęgował widok czerwonej ze wstydu Marceliny próbującej go zabić spojrzeniem.
            - Błagam, tylko nie kurczaka.

~*~

            Kurczak okazał się całkiem niezły, jakkolwiek Marcelina wszelkiego drobiu mniejszego i większego miała serdecznie dość.  Atmosfera była czysto „obiadowa” – rozmawiali o nieistotnych wydarzeniach ostatnich dni. Żadne z nich nie zaczęło niewygodnych tematów, choć wszyscy czuli, że i na to nadejdzie pora. Piotrek opowiadał o treningach i starcie PlusLigi, udając oburzenie, gdy Marcela przyznała, że ostatnio nie jest na bieżąco. Jakoś nie po drodze było jej z siatkówką. W tym momencie Nowakowski postanowił opowiedzieć swojej narzeczonej o popisie wokalnym, jaki Perlińska dała na parkingu. Ola wybuchła szczerym śmiechem, Piotrek zarechotał, co rzadko mu się zdarzało i nawet Marcelinie udzieliła się ta ich wesołość. Po obiedzie pomogła Oli pozmywać, a lodów na deser – albo raczej podwieczorek - odmówiła. Zamiast lodów przyszli państwo Nowakowscy zaserwowali jej za to wiadomość o swoich zaręczynach, na co Marcelina zareagowała rozdziawioną buzią i uniesionymi brwiami.
            - Ale ty wiesz, na co się piszesz, Olka? – spytała, krzyżując ręce na piersi. Na głośne pitowe „EEEEEEEJ, TY BRUTUSIE” zaśmiała się i szturchnęła Nowakowskiego w ramię. – No dobra, błogosławię wam, życzę szczęścia na nowej drodze życia i gromadki dzieci. Chociaż nie wiem, czy z tobą to byłoby rozsądne. No, dobra, dobra! Żartuję.
            - Ja myślę, że żartujesz – mruknął Piotrek. – Bo jak nie, to cię na weselu posadzimy koło cioci Stasi, a uwierz, tego byś nie chciała, kochanieńka. Nikt by tego nie chciał. Nawet wujek Romek nie mógł jej znieść i umarł dziesięć lat po ślubie. Znaczy mama mi tak mówiła, ja go nie poznałem. Bo wiesz, ciocia Stasia ma ze sto lat, nie dosłyszy, pluje przy mówieniu i w ogóle jest…
            - Spóźnisz się na trening – wtrąciła Ola, spoglądając na zegarek. – I przestań opowiadać bajki, poznałam ciocię Stasię i jest uroczą staruszką. Masz jakąś traumę z dzieciństwa chyba.
            - Pojechałem raz do niej na tydzień na wakacje z kuzynami – rzucił Piotrek, zbierając swoje rzeczy na trening. – Próbowała nas otruć.
Dyskusja dobiegła końca, bo Marcelina poczuła, że drążenie tematu mogłoby być cokolwiek niebezpieczne. Piotrek wyszedł, żegnając Poli – kotkę będącą najważniejszym stworzeniem w domu  – cmoknięciem w pyszczek. Wymruczał jej też, że jest najwspanialszą, najcudowniejszą koteczką na świecie i jego księżniczką, po czym rzucił krótkie „cześć, dziewczyny” i tyle go widzieli. No tak, od razu widać, że z jedną z pań był zaręczony, z drugą od wielu lat się przyjaźnił, a kot był w tym domu od niecałego roku. Wszystko w porządku.

~*~

            Nowakowski wspinał się powoli po schodach na swoje trzecie piętro i coraz bardziej niepokoił się dobiegającymi z góry odgłosami. Jeszcze bardziej zmartwił się, gdy usłyszał głośny śmiech kobiecy, który przebił się przez dudniącą muzykę. Rzucił okiem na zegarek, który wskazywał, że do dwudziestej drugiej pozostało jeszcze niecałe piętnaście minut. Modlił się, by wszystkie dochodzące do niego dźwięki były jedynie złudzeniem, skutkiem za ciężkiego treningu. Kowal ostatnimi czasy zdecydowanie przesadzał z intensywnością ćwiczeń, musiały to więc być jakieś potreningowe halucynacje. Niemożliwe, że te hałasy dochodziły z jego mieszkania.
            A jednak.
            - PIOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOTREK! – Ola z radosnym piskiem podbiegła do niego i oplotła go rękami wokół talii.
            Nowakowski uniósł brwi, nie dowierzając temu, co widział. Przyklejona do jego boku Ola chichotała, czkając co chwila, a na kanapie z otwartą butelką jakiegoś taniego wina w ręce siedziała Marcelina przytulająca Poli i próbująca zrobić sobie zdjęcie swoim telefonem. Na stoliku w salonie stały dwie całkowicie opróżnione już szklane butelki i jedna wciąż pełna.
            - Co. Tu. Się. Odjebało. – wycedził, wyłączając muzykę, gdy już udało mu się wyrwać z objęć narzeczonej. – Jezu, dlaczego znowu ominęła mnie impreza?
            - Piotruuuuuusiuuuuuuu – pisnęła Marcelina, zrezygnowawszy z pijackich selfie z kotem. Poli miauknęła i kiedy tylko Perlińska ją puściła, uciekła do sąsiedniego pokoju. – Chciałyśmy na ciebie posze… – czknięcie - …kacz. Ale cię nie było. A to winko się tak, PYK!, otworzyło się samo no.
            Środkowy Resovii pokręcił głową, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co działo się na jego oczach. Wzniósł oczy do nieba, bo kto to widział, żeby to on był najbardziej odpowiedzialną osobą w towarzystwie? Rzucił w kąt torbę treningową, zgarnął ze stolika puste butelki i jednym spojrzeniem uciszył Olę, która w czasie buszowania po lodówce zaczęła śpiewać „All the single ladies”. Usiadł na kanapie, mimo głośnych protestów Perlińskiej, która musiała podkurczyć nogi, otworzył wino i pociągnął spory łyk.
            - Mogę. Jutro nie ma treningu porannego – wytłumaczył się bardziej sobie samemu, niż komukolwiek innemu, bo żadna z dziewczyn nie była specjalnie zainteresowana tym, co akurat robił.
            - Piotrek, bo wiesz, Marcelinka bardzo dużo papierosów pali – powiedziała Ola, celując w przyjaciółkę palcem wskazującym. – Nie, żeby mi to jakoś przeszkadzało. Ale to nieładnie.
            - Nie, wcale nie – Perlińska pokręciła energicznie głową. Zbliżyła palec wskazujący do kciuka, pozostawiając między nimi jedynie kilkumilimetrową przestrzeń. – No, może tyle. Tylko. Tak odrobinkę. Tak… PITU-PITU.
            Ola ze śmiechu prawie się udusiła, Piotrek próbował uderzyć głową o stolik, ale nie był w stanie zgiąć się do tego stopnia, siedząc po turecku, a kot w drugim pokoju zamiauczał żałośnie. Koty rozumieją. Spytajcie Nowakowskiego, on wam wyjaśni.
            Następna godzina była jedną z najcięższych w życiu Pita. Nie dość, że był jedyną trzeźwą osobą w towarzystwie, to jeszcze na jego kompanię składały się dwie blondynki, z których jedna zastanawiała się, co by się stało, gdyby zrzuciła arbuza z trzeciego piętra (przemilczał, ale upewnił się, że w lodówce nie ma wyżej wspomnianego owocu), a drugiej włączył się tryb samotnej kobiety.
            - Mój Bo-o-o-oże – pisnęła Marcelina. – Co jest ze mną nie taaaaaaaak?
            - Wszystko, Perlińska.
            - No prze-e-e-estań. Przecież nie jest tak tra-a-a-gicznie.
            - Jest gorzej. Serio.
            Ola podeszła do Marceliny, która najzwyczajniej w świecie zaczęła płakać i zanosić się pijackim szlochem, cmoknęła ją w czubek głowy, przytuliła do piersi niczym matka i zaraz potem oznajmiła, że słyszy wołanie z sypialni, że to chyba Poli jej potrzebuje i pójdzie sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Dwie minuty później do uszu pozostałej dwójki dobiegło ciche pochrapywanie.
            - Piotrusiu, ale ty wiesz, że ja tak normalnie to nie płaczę, nie? Wcale. Prawie. No dobra, tylko czasem. Ale popatrz tylko, jaka ja jestem. Jak to mam określić w ogóle? Popierdolooo…
            - Pogubiona – podsunął Nowakowski.
            - Nie, ja wiem, gdzie jestem, Piotrek. Jestem w Rzeszowie.
            - Gratulacje, nie spodziewałem się, że twoja świadomość pozostała na tak wysokim poziomie – Piotrek zaklaskał i gwizdnął z podziwem. Zaśmiał się na widok miny Perlińskiej. Otoczył ją ramieniem i pozwolił, by przyjaciółka położyła głowę na jego klatce piersiowej. Siedzieli tak dobre pięć minut, aż Marcelina całkiem się uspokoiła i przestała pochlipywać. – Marcela, mogę cię o coś zapytać?
            - A jak ci zabronię, to tego nie zrobisz?
            - I tak to zrobię – wzruszył ramionami.
            - To pytaj – rzuciła z lekkim zaciekawieniem. – Wiesz co? Ja i tak tego jutro nie będę pamiętać. Ale jakbyś mi wino podał… Ooooo, dzięęęęęęki. Kochany jesteś. Czasem.
            Nowakowski zaśmiał się (bo chyba nie pozostało mu już nic innego) i poczekał, aż Marcelina wypije resztkę trunku, która znajdowała się jeszcze w szklanej butelce. Od dawna chciał ją o to zapytać, a wiedział, że lepsza okazja może się nie nadarzyć. W końcu stan lekkiego upojenia alkoholowego sprzyja szczerości i tak dalej. Nie żeby sam coś o tym wiedział – to ze słyszenia.
            - Wiesz, że się martwię. O ciebie i o Bartka też.
            Perlińska odsunęła się od niego na odległość ramienia i przyjrzała mu się badawczo. Odstawiła pustą butelkę po winie na stolik, skrzyżowała ręce na piersi i przez moment wydawała się nawet trzeźwa. Wrażenie to minęło jednak równie szybko, jak się pojawiło. Na jej twarzy, która była wciąż trochę opuchnięta po ostatnim napadzie płaczu, wymalował się szczery smutek. Nic więcej Piotrek nie potrafił z niej wyczytać.
            - Piotrusiu – zaczęła, bardzo starając się mówić wyraźnie, co bardzo utrudniała jej ilość wina, jaką w siebie wlała tego wieczoru. – Życie jest do dupy, to już wiemy. No jak to, nie patrz tak na mnie, ustaliliśmy to przedtem! Dobra, ja ustaliłam. Ale czy musimy to roztrząsać?
            - Tak.
            - Kurwa – zaklęła pod nosem. – Twarda sztuka.
            - Co tam się podziało, co?
            Marcelina wbiła wzrok w ścianę, chcąc dać sobie trochę czasu, a na Piotrku sprawić wrażenie, jakoby próbowała zebrać myśli. W rzeczywistości potrzebowała chwili, by móc w ogóle wydobyć z siebie głos, bo coś ścisnęło ją za gardło, a oczy zaczęły ją piec. Poczuła potrzebę zapalenia papierosa. A ta jej część, która była kompletnie pijaniutka, potrzebowała też usłyszeć głos Bartka. Nawet, jeśli był środek nocy.
            - Piotrusiuuuuuuuuu, ja muszę zapalić.
            - Rozmawiaj ze mną, Perlińska.
            - Ale ja muszę zapalić! – miała ochotę zacisnąć dłonie w pięści i tupnąć nogą. – No weź, ja na balkon pójdę, zapalę sobie i ci wszystko powiem. Wyśpiewam jak na spowiedzi! Jak na pierwszej spowiedzi! Rachunek sumienia zrobię, otworzę się przed tobą, tylko…
            - Dobra, już. Idź.
            - A dałbyś mi twój telefon?
            - Czemu?
            - Bo ode mnie nie odbierze.
            - Perlińska, jest środek cholernej nocy. Nie wydurniaj się.
            - Piotrek, ale ja muszę.
            Poddał się, widząc jej zbolałą minę i odblokował ekran swojego telefonu. Wybrał numer Bartka, co by się dziewczyna nie musiała męczyć (w jej obecnym stanie bardziej prawdopodobne było, że zadzwoni po striptizerów, chcąc znaleźć odpowiedni kontakt) i podał jej aparat. Obdarzyła go pełnym wdzięczności uśmiechem i wyszła na balkon, gdzie odpaliła papierosa i przycisnęła sobie telefon do ucha. Obserwował ją przez przymknięte drzwi. Widział pełną napięcia twarz, jej zaciśnięte szczęki i drżenie dłoni, w której trzymała fajkę.
            Czas zaczął niemiłosiernie jej się dłużyć, sygnał w słuchawce powodował pulsujący ból głowy, który narastał z każdym kolejnym piknięciem. Ostatnio tak zdenerwowana była przed pobieraniem krwi, po którym zresztą zemdlała. Nie docierało do niej, w jak absurdalnej była sytuacji, być może miała to sobie uświadomić dopiero następnego dnia, kiedy wraz z kacem przyjdą do niej wyrzuty sumienia i w miarę trzeźwe myśli. Mijały kolejne sekundy, a ona zaczynała tracić nadzieję, że Bartek odbierze. Spojrzała z rezygnacją w stronę Piotrka, który uważnie jej się przypatrywał. I kiedy odsunęła telefon od ucha, żeby się rozłączyć, usłyszała zaspany bartkowy głos. Głos, którego brakowało jej przez ostatnie miesiące.
            - Halo? – Jej warga zadrgała, do oczu napłynęły łzy. – Stary, czy ciebie popierdoliło?
            Chciała się odezwać. Powiedzieć mu, jak cholernie za nim tęskni, jak żałuje wszystkiego, co się stało. Że potrzebuje go znów obok siebie i jeśli czegokolwiek na świecie jest pewna, to właśnie tego, że chce, by był przy niej. Żeby było jak kiedyś. Z jej oczu popłynęły łzy i wstrzymywany wcześniej szloch wstrząsnął całym jej ciałem. Z jej ust wydobyło się ciche chlipnięcie. Nie zauważyła, kiedy Nowakowski znalazł się przy niej i objął ją swoimi potężnymi ramionami. Przycisnęła mocniej słuchawkę do ucha, wciąż nie będąc jednak w stanie się odezwać.
            - Piotrek, co ty odwalasz? Ja pierdolę, co to za chora akcja?
            Chlipnięcie. Ani jednego słowa. Piotrek wyjął jej telefon z dłoni i przyłożył sobie do ucha.
            - Bartek? Ja ci to wszystko jutro wyjaśnię.
            Kurek rozłączył się, mrucząc coś, że „ma taką, kurwa, nadzieję”, nim Piotrek zdążył cokolwiek dodać. Nowakowski zablokował ekran i wsunął telefon do kieszeni spodni. Marcelina spojrzała na niego przepraszająco, odsunęła się nieznacznie i usiadła na posadzce balkonowej, opierając się o barierki. Pociągnęła Piotrka za rękę, żeby usiadł koło niej, co natychmiast zrobił. Nie odezwał się jednak, poczekał, aż dziewczyna się uspokoi. Wiedział, że i tak wszystko mu opowie. Po tym, czego był świadkiem, czuła się zresztą zobowiązana do wyjaśnień.
            - Ja chyba wiem, skąd te moje problemy z facetami, wiesz? – pisnęła ledwo dosłyszalnie. – Żaden nie jest nim. A ja tak cholernie bym tego chciała. Kurde, nigdy się do tego przed sobą samą nie przyznałam. Ale to musi być to. W każdym facecie szukam tego pieprzonego Kuraka-Siuraka. I w żadnym go nie znajduję. Bo on jest jeden na świecie. I jest Natalii, nie mój. I jak przypuszczam, nic tego nie zmieni. Zresztą… Nie no, wiesz, ja im serio życzę szczęścia. Tylko że osobno. Nie razem.
            - Też mi się wydaje, że z tobą stworzyłby lepszą parę.
            - A nie myślisz, że byśmy się wyzabijali?
            - To przynajmniej umieralibyście szczęśliwi. Jakby co, to pamiętaj, będę w twoim teamie.
            Perlińska parsknęła śmiechem i zbiła z Nowakowskim żółwika. Odetchnęła głęboko, czując, że wreszcie komuś musi wyznać całą prawdę i że nie ma nikogo lepszego niż Piotrek, by jej wysłuchać.
            - Poszliśmyzesobądołóżka – wyrzuciła, nie patrząc na przyjaciela.
            - Słucham?
            - No, przespaliśmy się ze sobą. Nie każ mi tego powtarzać, to jest jeszcze bardziej pojebane, kiedy jestem pijana.
            - O kurwa.
            - No wiem.
            Nowakowskiego zatkało, wbiło w barierki, wgniotło w ziemię i generalnie sponiewierało. Rozdziawił kilka razy buzię, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Spojrzał na Marcelinę, chcąc się upewnić, czy dobrze usłyszał. Wpatrywała się w niego wyczekująco przez chwilę, następnie skrzywiła się i przymknęła oczy.
            - Pioooooootrusiu…
            - No?
            - Bo ja chyba będę rzygać.
           
 ***
nie wiem, jakie to jest, ocenę pozostawiam wam.
dla mnie najważniejsze jest to, że w ogóle coś się tu pojawia.
i że jest to najdłuższy rozdział w całej naszej lekko ponad rocznej historii.
chciałam jeszcze napisać WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, BARTOSZ (wiem, że to za parę dni, ale terminy nam nie pykły, sorki) 
i że fajnie, jeśli jeszcze tu jesteście.
i że nie sądziłam, że jest was aż tyle.
śmiało, jeśli macie jakieś uwagi, to podzielcie się nimi w komentarzach. 
będzie mi niezmiernie miło!
do napisania, Kurczaki moje kochane!


            

poniedziałek, 30 maja 2016

8. Nothing's changed


Lubił Włochy. Tamtejsze tempo i sposób życia, szczególny klimat, życzliwość ludzi, którzy pozostawiali mu margines prywatności, jakiego od wielu lat nie zaznał w Polsce. Miał wszystko, czego potrzebował. Do tego wreszcie nie wracał do pustego mieszkania, miał kto na niego czekać, miał z kim spędzać ciepłe jesienne wieczory, siedząc na balkonie i wdychając słodkie włoskie powietrze. Czuł się dobrze fizycznie i gra sprawiała mu coraz większą przyjemność. Widział, że idzie do przodu, z dnia na dzień obserwował swój rozwój i nie było rzeczy, która w życiu sprawiałaby mu więcej satysfakcji. Był względnie szczęśliwy. Włoska kuchnia, wino i siatkówka – wszystko odpowiadało mu w każdym calu. No, może prawie wszystko.
            Odetchnął głęboko, wpatrując się w zarys gór majaczący na horyzoncie. Apeniny górujące nad miastem dodawały Maceracie uroku i wyjątkowości, a Bartek, co do tej pory mu się nie zdarzało, zaczął to doceniać. Lubił przesiadywać po wieczornych treningach na balkonie i oglądać zachody słońca, bijąc się z myślami i poczuciem winy, które coraz bardziej zżerało go od środka. Chociaż od katastrofy minął już ponad miesiąc, wciąż uciekał przed tym, co zrobił i nie potrafił podjąć żadnych kroków. Był na siebie wściekły, a jego serce łamało się za każdym razem, gdy patrzył w radosne i pełne nadziei oczy Natalii. Musiał jej powiedzieć, ale nie miał odwagi. Nie potrafił. W głębi duszy wiedział, że nie poradziłby sobie, gdyby stracił też ją.
            Usłyszał dźwięk swojego telefonu, który machinalnie wyjął z kieszeni. Uśmiechnął się pod nosem i odebrał, rozsiadając się wygodniej na leżaku.
            - Nic się nie odzywasz, cholerny buraku – usłyszał natychmiast, gdy tylko przyłożył telefon do ucha. – Myślisz, że ktoś cię zwolnił z obowiązku meldowania się u mnie raz w tygodniu w momencie, kiedy wyjechała z tobą Natka? N-I-E. Ola tu od zmysłów odchodzi, martwi się, a ja nawet nie wiem, co mam jej powiedzieć, no bo sam nie wiem, co u ciebie i czemu się nie odzywasz! Stary, ostatnio to chyba w Warszawie z tobą gadałem.
            - Siemasz, Pit.
            - No hej, hej – westchnął Nowakowski, a w tle dało się słyszeć ciche miauknięcie.
            - Świetna mowa, uczeń przerósł mistrza. Jesteś gorszy niż moja matka. – Bartek wzdrygnął się, przypominając sobie kazanie, jakie kilka dni wcześniej sprawiła mu rodzicielka. No tak, rzeczywiście był beznadziejnym synem, nie dzwonił, nie pisał, jeszcze chwila i państwo Kurkowie pomyśleliby, że ich syn postanowił żyć własnym życiem. Czy coś.
            - Nie śmiałbym z nią konkurować. Tak oficjalnie – dodał środkowy po chwili namysłu.
            - Nikt by nie śmiał. Co słychać, Piter?
            - Nie wiem, czy to jest dobry moment, ale nie wiem też, czy będzie lepszy, więc wykorzystam fakt, że udało mi się z tobą po ludzku, no w miarę, porozmawiać – zaczął Piotr w typowy dla siebie sposób. Bartek pokręcił głową, próbując sobie przypomnieć skąd wzięła się ksywka „Cichy Pit” i czy przypadkiem komuś coś się nie pomyliło. – Stary, oświadczyłem się.
            Bogu dzięki za refleks siatkarza, który umożliwił Bartkowi podtrzymanie sobie szczęki, nim ta uderzyła o balkonowe płytki. Próbował przetworzyć to, co przed chwilą usłyszał, ale ewidentnie mu nie szło. Dobrą minutę zajęło mu wydobycie z siebie jakiegokolwiek dźwięku.
            - O kurwa – mruknął. – I co, zgodziła się?
            Piotrek po drugiej stronie słuchawki prychnął.
            - W lipcu ślub, nie planuj wakacji – oznajmił Nowakowski tonem nieznoszącym sprzeciwu. – I wiesz, chciałbym, żebyś był moim drużbą.
            Bartek, który w jednej chwili poczuł się zwyczajnie staro, pokiwał głową, nie zważając na to, że przyjaciel go nie widzi. Rzucił delikatnie przerażone spojrzenie Natalii, która pojawiła się na balkonie z miską czekoladowych płatków z mlekiem i spojrzała na niego pytająco. Nie przejmując się specjalnie tym, że Piotrek go słyszy, wypalił:
            - Kurna, Natka, Piotrek oszalał. Żeni się.
            - Gratulacje Piotrek – zawołała, przysuwając się bliżej Bartka, by Nowakowski mógł ją lepiej usłyszeć. – Chociaż jeden prawdziwy facet, który potrafi podjąć męską decyzję!
            Bartek poczuł, jak jego żołądek obraca się na drugą stronę. Nigdy nie myślał o ślubie. To znaczy – myślał, ale w jego wyobrażeniach była to tak odległa przyszłość, że nawet nie zawracał sobie nią głowy. Skupiał się na teraźniejszości, nie planował nic z dużym wyprzedzeniem. Pierwszy raz w jakikolwiek sposób poruszyli ten temat z Natalią i poczuł się dziwnie nieswojo. Nie chciał ślubu, garnituru, tłumu gości, wszechobecnej bieli i różu, które przyprawiałyby go o mdłości. O ile nie przepadał za czworonogami, o tyle życie na tę tak zwaną kocią łapę było dla niego wygodne. Nigdy nie zadał sobie pytania, czy Natalia myślała o tym w ten sam sposób i przeraziła go wizja, że ich poglądy mogłyby się różnić.
            - Jak ruszysz dupę, Bartoszku, to możemy wziąć podwójny ślub! – Piotrek zapiszczał niczym nastolatka na pierwszym w życiu poważnym meczu siatkówki. – O matko, stary, to by było coś!
            - Ta – potaknął, mając nadzieję, że jego dziewczyna nie słyszała słów Nowakowskiego. Natalia jednak weszła z powrotem do środka, nie zwracając uwagi na dalszą rozmowę. – Piotrek, rozmawiałeś może z Marceliną?
            - Rozmawiałem – odpowiedział, znacznie poważniejąc. – I bardzo zastanawia mnie fakt, dlaczego ty nie rozmawiałeś. O co się znów pożarliście, co?
            Bartek uśmiechnął się pod nosem, odganiając od siebie wspomnienia nocy, która nigdy nie miała choćby najmniejszego prawa się wydarzyć. Tak cholernie by chciał, żeby skończyło się jedynie na kłótni; żeby na siebie pokrzyczeli, wyrzucając sobie wszystko, co leżało im na sercach i pogodzili się, nie dochodząc do kompromisu, a po prostu nie mając już sił na dalsze sprzeczki. Wszystko wyglądałoby teraz tak kompletnie inaczej. I, kto wie, może nawet byłby w stanie poważnie rozważyć możliwość tego podwójnego ślubu, o którym wspominał Piotrek?
            - Powiedz mi po prostu, co u niej – poprosił Bartek, ściszając głos.
            - Twierdzi, że w porządku – westchnął Piotrek. – Ale wiesz, ty jak w szkole złamałeś rękę na meczu, to też twierdziłeś, że wcale cię nie boli i dokończyłeś grę. A potem przez dwa miesiące siedziałeś z gipsem po pachę. Zmieniła się strasznie.
            Ja ją zmieniłem, przemknęło mu przez myśl, nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Zmieniła się, ale jak? Chciał ją zobaczyć, usłyszeć. Najzwyczajniej w świecie za nią tęsknił i nie mógł sobie wybaczyć, że tak spaprali to, co mieli.
            - Opiekuj się nią, dobra, Piotrek?
            - Zachowujesz się, jakbyś miał nie dożyć jutra, albo co najmniej już nigdy więcej z nią nie rozmawiać – prychnął rzeszowski środkowy. – Zadzwoń do niej po prostu i pogódźcie się, cokolwiek tam sobie nie powiedzieliście.
            - Nic. My sobie nic nie powiedzieliśmy.

~*~
            Coraz częściej spędzała bezsenne noce, siedząc na parapecie i paląc kolejne papierosy. Rudy kot plątał się po mieszkaniu, co i rusz zwijając się w kłębek i zasypiając chyba tylko po to, by za chwilę wstać i z przeraźliwym miauknięciem przenieść się w nowe miejsce. Z zepsutego kranu w równych odstępach czasu kapały krople wody, a wskazówki zegara ściennego wiszącego koło lodówki przesuwały się jakby wolniej. Ostatnio czas biegł inaczej, tak jej się przynajmniej wydawało. Generalnie jakoś dużo się zmieniło.
            Jej życie zaczęło się opierać jedynie na studiach, pracy, bezsennych nocach i pływaniu, do którego niedawno postanowiła wrócić. W zasadzie nie zrobiła żadnych postanowień, powrót na basen był czymś równie naturalnym jak powrót na uczelnię wraz z nowym rokiem akademickim. Najzwyczajniej w świecie pewnego dnia doszła do wniosku, że cholernie brakuje jej treningów i że niezależnie od tego, jak bardzo będzie starała się odciąć od przeszłości, nigdy jej się to nie uda. W końcu poświęciła pływaniu znaczną część swojego życia. Znów cieszyło ją pokonywanie coraz dłuższych dystansów, łakome łapanie powietrza i zapominanie o świecie. Wychodziła z wody dopiero, gdy mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa i za pomocą bolesnych skurczy dawały jej znać, że osiągnęła swój limit.
            Robiła wszystko, by nie rozpamiętywać, żeby nie tęsknić i by zagłuszać coraz większe wyrzuty sumienia, co skutecznie uniemożliwiały jej takie noce jak ta. Przemyślała swoją obecną sytuację chyba w każdy możliwy sposób i wciąż nie widziała dla niej żadnego sensownego rozwiązania. Bolało ją to, jak wyglądała – albo raczej jak nie wyglądała – jej obecna relacja z Bartkiem. Bała się zadzwonić, napisać i spytać, co u niego. Czy i jak sobie radzi. Bo ona nie radziła sobie wcale, co chyba zresztą doskonale wyczuł Nowakowski. I jej matka, oczywiście.
            Tydzień po wyjeździe Bartosza pani Perlińska stawiła się w mieszkaniu córki bez żadnej zapowiedzi i dokonała generalnej rewizji. Uniosła pytająco brwi, natknąwszy się na puste i te jeszcze nierozpakowane paczki papierosów, a widząc zawartość lodówki, załamała ręce. Tego samego dnia wieczorem, gdy Marcelina wróciła z uczelni, matka przywitała ją ciepłą kolacją i butelką czerwonego wina, tłumacząc, że zdecydowanie za rzadko ze sobą rozmawiają i że nie tak powinny wyglądać relacje matki z córką. Jak gdyby jakiekolwiek stworzone przez Marcelinę relacje międzyludzkie były poprawne pod jakimkolwiek względem.
            - Siedziałam sobie tutaj dzisiaj i tak w zasadzie… - zaczęła pani Perlińska, nakładając córce olbrzymią porcję zapiekanki serowej na talerz - minęło sporo czasu, odkąd się wyprowadziłaś, a ja jakoś nie zarejestrowałam jego upływu. I tego, że kompletnie się od siebie odsunęłyśmy. Nie chcę być dla ciebie matką na papierze, Marcela. I jeżeli będziesz miała jakiekolwiek problemy, możesz z nimi do mnie przyjść. Wiesz o tym, prawda?
            Blondynka pokiwała głową i wlepiła spojrzenie w blat stołu. Cholernie chciała komuś się wygadać, ale wiedziała, że matka nie była odpowiednią osobą. Bo niby jak zareagowałaby na fakt, że jej jedyna córka przespała się ze swoim wieloletnim przyjacielem, który, notabene, miał stałą partnerkę? W dodatku miesiąc po tym, jak jej własny facet zdradził ją z inną kobietą? Nawet nie mogła powiedzieć, że wie, jak boli, gdy ktoś, kogo kochasz, zawodzi cię w taki sposób. Ona nigdy nie kochała Fabiana, a i tak poczuła się zraniona i upokorzona. Nie chciała sobie wyobrażać, co poczułaby Natalia, gdyby się dowiedziała.
            - Mamuś, mnie się naprawdę nic nie dzieje – uśmiechnęła się.
            - To przez Fabiana?
            - Nie – zaprzeczyła natychmiast, przemycając Lorensowi kawałek kurczaka z zapiekanki. – My po prostu do siebie nie pasowaliśmy, nic wielkiego się nie stało. W sumie to nawet dobrze, że się rozstaliśmy, bo nie było sensu dłużej ciągnąć całą tę farsę.
            Matka westchnęła głośno i otworzyła wino, jakby czuła, że nie mogła w tej sytuacji zrobić wiele więcej. Wiedziała, że ciężko jej będzie dotrzeć do Marceliny, bo ta już kilka lat wcześniej zbudowała wokół siebie mur, przez który jedynie Bartek potrafił się przebić. Właśnie dlatego starszą Perlińską tak cieszyła przyjaźń tej dwójki – wiedziała, że jej córka zawsze ma na kogo liczyć i że może ją wypuścić w wielki świat. Nie przewidziała jednak, że Bartek wyjedzie z kraju, a Marcelina zamknie się w sobie jeszcze bardziej. Tak to przynajmniej interpretowała.
            - Tęsknisz za Bartkiem? – spytała po chwili namysłu, uważnie obserwując zmieniającą się twarz córki. Cokolwiek by jej teraz nie odpowiedziała, znała odpowiedź.
            - Jasne, że tak, mamo. – Marcelina uśmiechnęła się delikatnie. – Trzeci rok z rzędu go nie ma, a ja bardzo lubię, kiedy jest. Ale nic na to nie poradzę. Wyjechał, to i wróci. Jak zawsze.
            Nie była pewna, czy odegrała swoją rolę w sposób wystarczająco przekonujący. Matka zmarszczyła czoło, na początku jakby jej nie dowierzając, w końcu jednak odwzajemniła jej uśmiech i zebrała talerze. Zabrała się za zmywanie naczyń, nucąc swoją ulubioną piosenkę.
            - Twój ojciec chyba jednak miał rację, wiesz? – zachichotała pani Perlińska. – Ty z Bartkiem to faktycznie nie moglibyście być razem. A ja zawsze sądziłam, że  tak będzie.
            - Racja. Nie moglibyśmy być razem.
             Marcelina zaśmiała się na wspomnienie tamtej rozmowy i zgasiła papierosa na parapecie za oknem. Wyrzuciła niedopałek do kosza na śmieci i oparła się o ladę kuchenną, wpatrzywszy się w Lorensa śpiącego na kanapie. Im dłużej o tym wszystkim myślała, tym bardziej była pewna jednego – ona i Bartek z całą pewnością nigdy nie mogliby być parą, stworzyć całości. Jednocześnie bez niego czuła się dziwnie niepełna – jakby ktoś wydarł jej cząstkę serca czy duszy (nie była pewna, gdzie rzeczywiście mieszczą się ludzkie uczucia, ani czy to drugie w ogóle istnieje). Po raz kolejny zwalczyła w sobie chęć zadzwonienia do niego i powiedzenia o wszystkim, co czuła.
            Bała się, że ich drogi się rozeszły.
            Jeszcze bardziej się bała, co się stanie, gdy przypadkiem znów się zejdą.

***
tadaaaaam!
nie ruszyło po final four, ale teraz ruszyło. bardzo opornie, ale do przodu. jesteśmy, może wciąż w nie najlepszej  formie, ale jesteśmy i nie mamy zamiaru już nigdy zniknąć stąd na tak długo *chowam się ze wstydu* 
w tym miejscu chciałabym podziękować wszystkim, którzy czekają i którzy pamiętają o tych moich dwóch Ziemniaczkach (właściwie to Ziemniaku i Kurczaku). i czemu ja wszystko do jedzenia odnoszę? nieważne. chcę po prostu podziękować i przeprosić. nawet nie wiecie, ile to znaczy.
Rozczarowania są dla mnie ważne, są próbą i swego rodzaju sprawdzianem. chcę sobie udowodnić, że potrafię doprowadzić coś, co sama zaczęłam, do końca.
do przeczytania, oby jak najszybciej!
PS. na dole bloga jest ankieta, więc klikajcie w miarę możliwości! (:

sobota, 26 marca 2016

*informator*

Cześć!
Nawet nie wiecie, jak bardzo chciałabym pisać to wszystko pod nowym rozdziałem... ale nowego rozdziału nie ma i nie zapowiada się póki co. Nie wiem, o co chodzi, kryzys jakiś czy coś. Nawet nie myślę o pisaniu, nie mam na to siły, czasu ochoty. Bardzo przepraszam. Od ostatniego rozdziału minęły dwa miesiące i chciałam napisać cokolwiek, żebyście wiedziały, że nie, nie zostawiam moich Ziemniaczków i że nie urwę tego w tym momencie. Teraz jest  taki czas w roku, kiedy nijak mi z pisaniem nie po drodze, a już na pewno nie z Rozczarowaniami. Po prostu nie potrafię. 
Nie wiem, na jak długo, ale zrobię sobie przerwę. Piszę to tutaj przede wszystkim po to, żeby wyrzucić z głowy myśl, że przecież powinnam wreszcie coś napisać. Taka presja, którą sama sobie narzucam. Nie pomaga, wręcz przeciwnie. 
Szczerze mówiąc, bardzo liczę na 16-17 kwietnia, może wtedy coś ruszy. Oby.
A wam życzę wesołych świąt i pięknej pogody!
I gdybyście chciały, jakiś czas temu dodałam tutaj ankietę, więc bardzo proszę, można odpowiadać (:
Do napisania, mam nadzieję, że niedługo!

sobota, 6 lutego 2016

7. You ruin me.


Rozczarowywał się.
            W swoim stosunkowo niedługim życiu rozczarowywał się stosunkowo często. Ciągle robił sobie nadzieje i wciąż coś je w nim zabijało – nawet jeśli tym czymś był tylko jego nieuzasadniony domysł, niedopowiedzenie albo zbyt wnikliwa obserwacja twarzy pewnej dziewczyny w trudnej dla niej sytuacji.
            Podobała mu się, odkąd tylko pamiętał. Od momentu, w którym pierwszy raz przekroczyła próg sali wykładowej, zajęła jedno z wolnych miejsc i w skupieniu zaczęła gryźć ołówek. Przyjrzał się jej uważnie już wtedy – cztery lata wcześniej, kiedy to z wolna przestudiował każdy centymetr jej twarzy. Była niesamowicie ładna. Na pozór niczym się nie wyróżniała – szczupła blondynka raczej przeciętnego wzrostu, bez żadnych szczególnych cech, bez czegokolwiek nadzwyczajnego. A jednak jej twarz wryła mu się w pamięć już po pierwszym spotkaniu.
            Cholernie długo zajęło mu zdobycie się na rozmowę z nią – na pierwszą, niezobowiązującą wymianę zdań, która dla niej pewnie była jedną z niewiele znaczących pogawędek ze znajomym z uczelni. Choć właściwie nie dało się ich nazwać znajomymi. Chciał to zmienić, kilka razy nawet był zdeterminowany do tego stopnia, że już otwierał usta, by gdzieś ją zaprosić. Ale zanim zdążył cokolwiek zaproponować, ona odbierała telefon od swojego aktualnego partnera, albo żegnała się z nim, wymawiając się umówionym spotkaniem.
            I kiedy wreszcie mu się udało, kiedy się przełamał i już zaczęło mu się wydawać, że dziewczyna, która od czterech lat tak cholernie mu się podobała, najzwyczajniej w świecie go polubiła, znów stracił nadzieję. Jasne – Marcelina miała w ciągu tych kilku lat wielu chłopaków, o których w rozmowach z kolegami czy koleżankami wyrażała się z bardziej lub mniej słyszalną sympatią w głosie. Zdążył się przyzwyczaić do myśli, że ona bezustannie jest z kimś. Tak, jakby nie potrafiła znieść samotności, jakby puste miejsce w jej łóżku sprawiało jej fizyczny ból – tak przynajmniej po pewnym czasie zaczął ją odbierać. Ale nigdy nie zobaczył w jej oczach tylu emocji, iskierek niepokoju i uczuć  tak silnych, że nic nie wydawało się być w stanie ich pokonać, jak poprzedniego dnia.
            Kolejny raz się rozczarował. Postanowił się odsunąć na bok, walcząc z nieprzyjemnym uciskiem w klatce piersiowej. Kolejny raz poczuł, jak wypuszcza z rąk coś, o czym od dawna marzył i czego tak naprawdę nigdy w nich nie trzymał. Delikatnie musnął opuszkami – tak. Ale nigdy naprawdę tego nie miał. Ona nigdy nie wyraziła niczego więcej, niż chęci zaprzyjaźnienia się, o ile sama przyjaźń nie była tutaj zbyt wielkim słowem. Fakt, rzuciła kilka zdań, które mogłyby zasugerować, że myśli o nim w trochę innych kategoriach niż tylko jak o koledze ze studiów, który czasem mógłby podesłać jej notatki, ale nigdy nie dała mu powodów, by rzeczywiście robił sobie nadzieję.
            Adam westchnął, wpatrując się w telefon komórkowy, który od poprzedniego dnia milczał jak zaklęty. Nie dostał od niej ani jednej wiadomości, żadnego cholernego smsa, że wszystko jest w porządku, że głupio wyszło. Cokolwiek. Zadowoliłaby go cholerna kropka.
            Rozczarował się. Choć tak naprawdę nie miał ku temu powodów.
            Rozczarował się, ale nie miał zamiaru się poddać. 

~*~

            Obudziło ją trzaśnięcie drzwi. I dźwięk rozpadającego się serca.
            Tak przynajmniej zinterpretowała wydane przez siebie jęknięcie. Odwróciła się, by upewnić się, że miejsce po lewej stronie łóżka jest puste, choć czuła bijące stamtąd zimno. Przesunęła palcami po białym prześcieradle, zamknąwszy oczy. Chciała, żeby to, co przypominała sobie z poprzedniego wieczora i minionej nocy, okazało się jedynie snem. Popieprzonym koszmarem, który nie miał prawa wydarzyć się naprawdę. Odrzuciła kołdrę i jęknęła na widok swojego nagiego ciała. To nie miało prawa tak się skończyć.
            Odczuła przemożną chęć zapalenia papierosa. Narzuciła na siebie pierwszą lepszą koszulkę i założyła figi, które znalazła w szafce. Przegrzebała swoją torebkę w poszukiwaniu niebieskich LMów. Znalazła pudełko z jednym papierosem w środku i zaklęła głośno. Odpaliła go od palnika na kuchence, bo nie miała nawet cholernej zapalniczki. Zaśmiała się, widząc w lustrze swoje odbicie. W rzeczywistości wcale nie było jej do śmiechu.
            Zaciągnęła się mocno i powoli wypuściła dym z płuc. Nie analizowała. Nie chciała myśleć o tym, co zrobiła. O tym, co zrobili. Bała się, do czego doprowadziłoby ją rozłożenie wszystkiego na czynniki. Bała się, bo tak bardzo zabolało ją pieprzone trzaśnięcie drzwiami. I to, że nie znalazła w domu żadnej cholernej karteczki, że nie zostawił jej ani jednej wiadomości. Że nie powiedział ani słowa, ale po prostu wyszedł i zostawił ją samą z tym wszystkim. Z poczuciem winy, z jednym papierosem, kiedy potrzebowała co najmniej dwóch paczek, z kotem, który wbił w nią swoje oskarżycielskie spojrzenie i z myślami, które dość niezręcznie od siebie odpychała.
            Usiadła na parapecie i wyjrzała przez okno. Plac zabaw był zupełnie opustoszały – nie licząc pary wron, które usiadły na jednej z huśtawek, co w gruncie rzeczy nie powinno nikogo dziwić, zważywszy na to, że był koniec września, w dodatku poranek. Westchnęła głośno i pokręciła głową, nie dowierzając swojej głupocie, naiwności i nieodpowiedzialności.
            Przyjaciele nie chodzą razem do łóżka.
            Nie rozumiała, jak w ogóle mogli do tego dopuścić. Jak mogli zachować się tak głupio i nieodpowiedzialnie. Zaprzepaścić wszystko, co mieli – bo jakoś nie wierzyła, że po czymś takim mogliby na siebie spojrzeć tak jak kiedyś. Bez wyrzutów, wzajemnego obarczania się winą. By mogli sobie znowu zaufać. Spieprzyli. Wiedziała, że spieprzyli już w momencie, kiedy wczoraj zapomnieli o jakimkolwiek hamulcu, a głuche trzaśnięcie drzwi, które ją obudziło, tylko utwierdziło ją w tym przekonaniu. Za dobrze znała zarówno siebie jak i Bartka, by nie wiedzieć, jak po przemyśleniu sprawy, oboje będą się zachowywać. W gruncie rzeczy byli cholernymi tchórzami. Oboje.
            Nie była nawet pewna, czy było warto. Wręcz przeciwnie – miała nieodparte wrażenie, że nie było. Że ta cholerna chwila słabości zaprzepaści wszystko to, na czym najbardziej jej zależało. W końcu nie wierzyła, by dało się włożyć dłoń w szalejący ogień i się nie sparzyć. Przecież mogła trzymać się o krok od płomieni – w bezpiecznej odległości, pozostawiając sobie margines błędu. Mogła nie ryzykować. W odpowiedniej chwili powiedzieć nie. Nie potrafiła.
            - Lor, czy ja zawsze muszę coś tak niemiłosiernie spartolić? – jęknęła, rzucając kotu mętne spojrzenie. – Kurwa, jak mogłam?
            Przed oczami miała najróżniejsze obrazy. Bartka w szkolnej ławce, na boisku, wylewającego z siebie siódme poty na treningu, w kuchni próbującego ugotować coś więcej niż wodę na kawę, na basenie, kiedy ze stoperem w dłoni kucał przy murku i mierzył jej czas, rzucając ciągle, że może być lepiej, aby ją zmotywować. Kiedy na szkolnej sali gimnastycznej próbował nauczyć jej zagrywki sposobem górnym, krzycząc i załamując się nad reprezentowanym przez nią poziomem, żadne z nich nie sądziło, że ten prosty element siatkówki nie będzie jedyną rzeczą, którą tak koncertowo spieprzy.
            Westchnęła, uświadamiając sobie, jak wiele błędów popełniła w ciągu ostatnich lat. Odpuściła pływanie, bo nie dawała rady. Nie potrafiła tak jak on zacisnąć zębów, zmusić się do treningu w imię widma medalu na mniej lub bardziej prestiżowych zawodach. Nie umiała zawalczyć, zwłaszcza w momencie, w którym pływanie przestało sprawiać jej przyjemność, a stało się przykrym obowiązkiem. Prawdopodobnie ona jedna wiedziała, jak wiele kosztowała ją ta decyzja i ile razy jej żałowała. Od samego początku miała wątpliwości, czy postąpiła słusznie, choć jednocześnie nie chciała do tego wracać. Znacznie lepiej czuła się na trybunach. Postępowała zgodnie ze swoją intuicją, z tym, co wydawało jej się dobre dla niej. Nie słuchała innych.
            Od tylu lat nie umiała naprawdę się zakochać. Miała wrażenie, że tak naprawdę udało jej się to tylko raz. Ale zrezygnowała z tej miłości dla niego. Prawda była taka, że ze wszystkiego była w stanie dla niego zrezygnować. Był nieodłącznym elementem jej życia, bez którego nie wyobrażała sobie swojej egzystencji.
            Myśl, że od teraz tak to mogło wyglądać, uderzyła ją niczym grom z nieba.
            Nie umiała bez niego funkcjonować. Od najmłodszych lat żyli obok siebie, dzieląc się ze sobą każdą myślą, każdą chwilą, wszelkimi emocjami. Biegli do siebie, by pochwalić się prezentami od Mikołaja i wspólnie szli lepić bałwana, nawet gdy śniegu było za mało, by ulepić choćby jedną kulę. On zawsze zostawiał jej pół swojego chupa-chupsa, a ona co niedzielę chowała dla niego kawałek szarlotki, by mógł go zjeść po powrocie z meczu. Nic w życiu nie zabolało jej bardziej niż wiadomość, że wyjeżdża do Rosji. Wtedy Rosja wydawała jej się pieprzonym końcem świata – świata, w którym nie umiała, a przede wszystkim nie chciała poradzić sobie bez niego. W końcu kto inny każdorazowo przypalałby jej popcorn?
            Wtedy wiedziała jednak, że z Rosji Bartek wróci. Były telefony, maile. Nawet dwa razy udało jej się go odwiedzić. Teraz? Teraz nie mogło tak być. Nie po tym, co zrobili. A poza tym – Bartek miał Natalię.
            Natalia.
            Kiedy Marcelina uświadomiła sobie, że nie są w tym gównie tylko we dwoje, zrobiło jej się słabo. Wyrzuciła zgaszonego papierosa przez uchylone okno, wciągnęła naprędce legginsy i wybiegła z mieszkania, nie myśląc o niczym.
            Biegła.
            Przed siebie i bez najmniejszego celu. Chciała zagłuszyć myśli i narastające w niej wyrzuty sumienia. Wyrzuty, które teraz nagle zaczęły ją zżerać. Jak mogła być taką cholerną idiotką?

~*~

            Nigdy się nie spodziewał, że przerośnie go spojrzenie jej w oczy.
            Wysiadł z samochodu, by przejąć jej walizkę i przywitać się z jej rodzicami. Odetchnął głęboko, próbując wyrzucić z pamięci poprzednią noc. Zdobył się nawet na uśmiech, który prawdopodobnie był najbardziej nieszczerym w całym jego dotychczasowym życiu. Chciał uciec – nieważne dokąd, ani jak długo musiałby biec. Sam nie wiedział, ile kosztowało go to na pozór normalne zachowanie. Był idiotą.
            - Bartek, co jest? – spytała, kiedy siedzieli w samochodzie tylko we dwoje. Patrzyła na niego z troską, czego za wszelką cenę starał się nie dostrzec. Włączył kierunkowskaz i wyprzedził samochód jadący przed nimi, choć wcale nie było takiej potrzeby. – Bartek!
            Wzruszył ramionami.
            - Wszystko okej.
            Nie było okej. Było całkowicie i pod każdym możliwym względem nie-okej. Wyrzuty sumienia dopadały go z każdej strony i rozszarpywały na malutkie kawałeczki. Do tego miał nieodparte wrażenie, że zachował się jak ostatni sukinsyn, nie zamieniając z Marceliną ani słowa. Najzwyczajniej w świecie nie potrafił. Był na siebie wściekły, bo wiedział, że to na nim leżała cała wina. Wiedział, że spieprzył, że zrobił coś, czego nie miał prawa zrobić. Że był nieuczciwy i że prawdopodobnie zawalił nie tylko najważniejszą przyjaźń w jego życiu, ale także związek, w którym pokładał duże nadzieje.
            Był tchórzem. A coś, co ściskało go za serce na samą myśl o tym, co zrobił, nie pozwalało mu opowiedzieć o wszystkim Natalii. Przecież nie mógł teraz jej stracić.
            - Stresujesz się lotem? – spytała, wyrywając go z zamyślenia.
            - Nie – odpowiedział bez zastanowienia. – Zupełnie nie.
            - Bartek, to może ty nie chcesz wyjeżdżać? – nieśmiały głos Natalii ukłuł go w samo serce. Cholera, był nieodpowiedzialnym gnojkiem, który nie potrafił docenić tego, co miał. Który nie liczył się z ludźmi. Był pieprzonym egoistą. Nie zasłużył na to wszystko, co go spotykało.

            - Chcę – odpowiedział, łapiąc blondynkę za nadgarstek. – Chcę jechać jak najdalej stąd.

***
uberraschung!
kto spodziewał się nas tak szybko? bo ja na pewno nie.
ja chyba po prostu lubię pisać smuty. 
więc perspektywa kolejnych rozdziałów wygląda zachęcająco.
poza tym korzystam z choroby (kiedy jestem zasmarkana, najlepiej mi się pisze)
miłego czytania i do następnego!

niedziela, 17 stycznia 2016

6. You said that you'd always be true


Nie lubił wyjazdów. Pakowania, pośpiechu i stale towarzyszącego mu poczucia niedomkniętych spraw, których zdawało się być coraz więcej wraz z kurczącym się czasem. Paradoksalnie, całe życie był w rozjazdach, a wciąż nie zdążył się do tego przyzwyczaić.
            - Bartek, pamiętaj, żeby powyłączać wszystko w mieszkaniu, zanim wyjdziesz. I przyjedź odpowiednio wcześnie, żebyśmy zdążyli na odprawę bezstresowo, a nie tak jak w zeszłym roku – Natalia spojrzała na niego, by upewnić się, czy dotarło do niego to, co powiedziała. – Chyba wszystko wzięłam, a jakbyś coś zauważył, to zadzwoń do mnie, albo po prostu to spakuj. I…
            - Natka – westchnął Bartek – mówiłaś mi to już trzy razy.
            - Wiem, wiem, ale po prostu… Denerwuję się – wyznała z nerwowym uśmiechem i wzruszyła ramionami. – Nigdy na tak długo nie wyjeżdżałam i nie mam pojęcia, jak to wszystko wygląda.
            - Nie wyjeżdżamy na koniec świata – Bartek złapał ją za rękę i puścił jej perskie oko, by dodać jej otuchy. – A teraz leć, bo spóźnisz się na pociąg i twoi rodzice mnie zabiją. Zobaczymy się jutro rano, zaraz po tym jak odłączę wszystkie media w mieszkaniu i spakuję pięć razy więcej rzeczy, niż jest naprawdę niezbędne.
            Natalia zaśmiała się i nim wysiadła, szybko pocałowała Bartka w policzek. Zanim ten zdążył w jakikolwiek sposób odpowiedzieć, już jej nie było. Obserwował, jak szła w kierunku właściwego peronu z niewielką torbą na ramieniu i pomachał jej, kiedy spojrzała na niego przez ramię. Odjechał dopiero, kiedy zniknęła za budynkiem dworca kolejowego i sam nie wiedział, dokąd powinien pojechać najpierw. Z kolejnym czerwonym światłem, na którym musiał się zatrzymać, w jego głowie zaczął powstawać pewien misterny plan działania, którego miał zamiar się trzymać, jako że nie wydawało mu się, by był w stanie wymyślić coś lepszego.
            Tym sposobem skręcił w Wawelską i dalej w stronę Mokotowa, gdzie czekała na niego prawdopodobnie najważniejsza z niedomkniętych spraw. A przynajmniej wydawało mu się, że będzie na niego czekać.

~*~

            Kawa, którą przed Marceliną postawiła kelnerka, nie pachniała, nie wyglądała i prawdopodobnie też nie smakowała. Miała niemalże biały kolor, który dawał poważnie do myślenia, czy aby ktoś do wrzątku i mleka przypadkiem nie zapomniał dosypać kawy. Marcelina spojrzała na napój w białej filiżance i uśmiechnęła się niemal przepraszająco do swojego towarzysza. W końcu skąd mogła wiedzieć, wybierając lokal, że tego dnia jej ulubiony kelner – Klemens – nie przyjdzie do pracy, a zamiast niego obsłuży ich jego niekompetentna koleżanka, która legitymację sanepidowską musiała kupić na Allegro, bo Marcelina nie wierzyła, żeby kogokolwiek z tak długimi paznokciami dopuszczano do pracy w gastronomii.
            - Lepiej tego nie pij – poleciła Adamowi, który uniósł do ust filiżankę z kawą o nie lepszym wyglądzie. – Kto wie, co to w ogóle jest.
            - Daj spokój – uśmiechnął się – studenckie życie przyzwyczaiło mnie do produktów nienajlepszej jakości.
            - Tyle, że tutaj to chyba nie ma żadnego produktu kawopodobnego – skrzywiła się, zerkając ponownie na filiżankę. – Przepraszam, przychodzimy tu często z Bartkiem i nigdy nam się coś takiego nie zdarzyło.
            Adam uniósł brew pytająco, a Marcelina, by dać mu do zrozumienia, żeby nie zadawał pytań, napiła się szybko parującego napoju, który smakował… z całą pewnością nie jak kawa z mlekiem. Ani nawet nie jak mleko. Od finału Mistrzostw Świata minęło już kilka dni, w czasie których nie zdobyła się na rozmowę z Bartkiem. Sama nie wiedziała, co tak bardzo ją przerażało; zwłaszcza, że jej przewinienie wcale nie było zbrodnią podlegającą najwyższej karze. Na to jednak wskazywało jej milczenie i coraz bardziej się bała, że to, co zrobiła, albo raczej – to, czego nie zrobiła, urośnie w oczach Bartka do znacznie większej sprawy.
            - Gotowa na ostatni rok bycia studentką polibudy? – Adam wyrwał ją z zamyślenia.
            - Jak najbardziej – odpowiedziała z pewnością w głosie. – Chwała Najwyższemu i wszystkim poniżej; zdałam poprawkowy na trzy i pół!
            - W takim razie świetnie, pomęczymy się jeszcze przynajmniej rok.
            Marcelina skwitowała to stwierdzenie uśmiechem, bo nie chciała wdawać się w dyskusje dotyczące owej męki. Cokolwiek autor miał na myśli – niech to zatrzyma dla siebie.
            - Robiłeś coś ciekawego ostatnio? – spytała, bawiąc się serwetką.
            - W zasadzie nie. Byłem w domu, co w sumie wyglądało tak, że jadłem, czasem jadłem, a w przerwach od jedzenia jadłem, bo mama i babcia doszły do wniosku, że wychudłem, zmizerniałem i generalnie tragedia w rodzinie – zaśmiał się. – A ty?
            - Poza bardzo szybką wycieczką do Katowic, kompletnie nic – wzruszyła ramionami i zaczęła wyjaśniać – byliśmy z Bartkiem i jego dziewczyną na finale Mistrzostw Świata. Coś niesamowitego! Kocham siatkówkę od zawsze, no bo spróbowałabym nie kochać, to by mnie Bartoszek prześwięcił… Ale to była magia. W dodatku ten niesamowity rodzaj magii, który działa hipnotyzująco i sprawia, że nie widzisz niczego poza piłką, siatką i tym, który akurat przyjmuje, zagrywa czy atakuje. Siatkówka ma to coś, czego nie ma żaden inny sport – mówiła z błyskiem w oku i z uśmiechem, który natychmiastowo rozjaśnił jej twarz. – Lubisz siatkówkę?
            - Nieszczególnie – wyznał Adam, przypatrując się jej w ten irytujący sposób, który postanowiła zignorować.
            - No to trzeba to zmienić! – zawołała, zwracając na siebie uwagę kelnerki, która przewróciła oczami i wróciła do pisania smsa.
            - Będziesz mi musiała jeszcze dużo opowiedzieć.
            - Spokojnie, mamy przecież caluteńki rok, albo i więcej – uśmiechnęła się. – I przekonasz się, że siatkówka to jeden z najpiękniejszych sportów, jakie istnieją.
                                                                                         
~*~

            Siedział na schodach prowadzących do mieszkania Marceliny, zastanawiając się, czy jego przyjaciółka kiedykolwiek nauczy się ładować telefon przed wyjściem. W zasadzie mógł pojechać do domu, zostawiwszy jej karteczkę w drzwiach, ale brak karteczki i długopisu skutecznie mu to uniemożliwił. Mógł też pojechać do domu i wrócić, ale nie chciał się z nią rozminąć. Chciał, żeby cała ta głupia sytuacja wreszcie się wyjaśniła i żeby doszli do porozumienia. Był wściekły, że jak zawsze to on musi wyciągać rękę – że Marcelina nigdy nie ma na to odwagi, tylko zawsze czeka na jego ruch. Bo przecież nie tak to powinno działać; zwłaszcza, że to ona nawaliła.
            Oparł głowę o ścianę i ponownie wybrał numer przyjaciółki, ale niemal natychmiast odezwała się poczta głosowa. Na górze trzasnęły drzwi, a na klatce schodowej rozległ się głośny, choć bardzo powolny tupot. Bartek podniósł głowę, by zobaczyć schodzącą z góry starszą kobietę, która mruczała coś pod nosem. Na jego widok cicho prychnęła i warknęła coś o blokowaniu klatki schodowej, o tym, że dzisiaj to się młodzi nie umieją zachować – jednym słowem tragedia. Zrzędzenie kobiety zagłuszył dźwięczny śmiech i gwar rozmowy dobiegający z samego dołu. Bartek poderwał się, trącając przy tym delikatnie trzymającą się poręczy kobietę. Przeprosił, zdziwiony, że jeszcze nie zdzieliła go po głowie laską ani torebką i wyszedł dwa stopnie wyżej, by stanąć pod drzwiami mieszkania Marceliny.            
            Dopiero kiedy zobaczył Marcelinę w towarzystwie jakiegoś mężczyzny, zorientował się, że przecież sama ze sobą rozmawiać nie mogła. Brawo, Bartku, spostrzegawczość na piątkę z plusem.
            Uśmiech zszedł z twarzy dziewczyny, kiedy tylko go zobaczyła. Miała minę, jakby objawił jej się duch, ale duchy raczej nie napinają wszystkich mięśni ze złości. Marcelina rzuciła nerwowe spojrzenie swojemu towarzyszowi i uśmiechnęła się nerwowo.
            - Co tu robisz? – spytała, podchodząc bliżej Bartka i jednocześnie grzebiąc w torebce w poszukiwaniu kluczy do mieszkania.
            - Czekam.
            - Marcela, to ja pójdę już – powiedział nieśmiało Adam, nerwowo zacierając ręce. Pierwsza konfrontacja z legendarnym Bartkiem z reklamy Monte przebiegła zupełnie inaczej, niż ją sobie wyobrażał i w zasadzie żadną konfrontacją nie była, ale że tamten wyglądał na wściekłego i był jakieś dwa razy od niego większy, postanowił odejść, póki mógł zrobić to na własnych nogach, a nie na szpitalnych noszach. Marcelina pokiwała głową i uśmiechnęła się do niego, dziękując za odprowadzenie. Nie tak to sobie zaplanował, ale miał na tyle taktu, by wiedzieć, kiedy należy ustąpić.
            Adam zbiegł szybko po schodach, podczas gdy Marcelina mocowała się z zamkiem, a Bartek tupał niecierpliwie nogą z założonymi rękami. Kiedy wreszcie udało jej się przekręcić klucz, minęło dobre pięć minut, które obfitowały w wymowne westchnienia Bartka.
            - Miałam do ciebie zadzwonić… - zaczęła niemal natychmiast po przekroczeniu progu mieszkania.
            - Ale jakoś tak wyszło, co? – zasugerował jej Bartek, obrzucając rudego kota przyjaciółki pogardliwym spojrzeniem.
            Marcelina wzruszyła ramionami i weszła do kuchni, by wstawić wodę na kawę. Bartek oparł się o ścianę z założonymi rękami i obserwował ją, jak krzątała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czystych kubków i puszki z kawą. Kiedy wszystko poustawiała już na blacie, wzięła na ręce kota, by czymś się zająć i wreszcie odważyła się spojrzeć na Bartka.
            - Szybko się pocieszyłaś – prychnął Bartek, wskazując podbródkiem na drzwi wejściowe, obok których jeszcze chwilę wcześniej stał Adam. – Myślałem, że ten Fabianek to był ktoś ważny.
            Marcelina uniosła brwi ze zdumienia i mało brakowało, by rozdziawiła też buzię. Kot zeskoczył na podłogę i miauknął głośno, zakręcił się trzy razy wokół bartkowych nóg i wyszedł z pomieszczenia. Gdzieś na świecie zginął świerszcz. A Marcelina jak stała, tak stała, patrząc na Bartka nierozumiejącym wzrokiem.
            - Co ty pierdolisz, Bartoszulku?
            - Ten nowy na ile jest? – spytał drwiąco. – Bo wiesz, przy tobie to faceci chyba faktycznie po pół roku się zużywają.
            - Bartek! – powiedziała ostrzegawczo.
            Rozmowę przerwał im gwizd czajnika. Marcelina zaparzyła kawę, choć po tym, co usłyszała, miała ochotę wylać cały wrzątek na Kurka, później wrzucić do worka na ziemniaki i utopić w Wiśle. Miała jeden zasadniczy problem; żaden worek na ziemniaki nie pomieściłby dwumetrowego faceta, który w barkach miał więcej niż wynosił wzrost Marceliny.
            - Myślałem, że może będziesz miała ochotę mi wszystko wyjaśnić. Ale jak widać – wcale jej nie masz. Czekałem ponad tydzień, żebyś napisała mi pieprzonego smsa. Nie doczekałem się. Czy jest coś dziwnego w tym, że jestem na ciebie cholernie, ale to cholernie wkurwiony? – krzyknął Bartek, czerwieniejąc lekko na twarzy. – Co lepsze: przychodzę do ciebie dzień przed wyjazdem, kiedy powinienem się pakować, czekam na ciebie jak ostatni idiota, żebyś mi wyjaśniła, czemu rozstałaś się z facetem, a kiedy przychodzisz jest z tobą jakiś inny koleś.
            - Adam to kolega.
            - Aha.
            Marcelina westchnęła cicho i napiła się kawy. Miała zamiar wszystko mu opowiedzieć, wyjaśnić wszystko po kolei. Ale kiedy już miała się odezwać, Bartek znowu zaczął mówić:
            - Kurwa, Marcela, to już się robi nienormalne. Dlaczego ja mam do ciebie wyciągać rękę, kiedy to ty nawaliłaś? Czemu zawsze tak jest, co? Czy ty nie potrafisz walczyć o rzeczy, na których, jak mi się wydaje, ci zależy?
            - Potrafię – odpowiedziała z zacięciem w oczach.
            - W ciągu ostatnich lat udowadniałaś, że wręcz przeciwnie.
            - Powiedział ten, którego z kadry wywalili, bo miał zły humorek – warknęła.
            - Ja przynajmniej w niej byłem, a nie zrezygnowałem z niej, bo mi się trenować nie chciało – uśmiechnął się cierpko.
            Marcelina odstawiła kubek z kawą na blat i zacisnęła dłonie w pięści. Sama nie wiedziała, dlaczego ich pakt pokojowy zamieniał się w bitwę, w której oboje wytaczali najcięższe działa i zaczynała bać się skutków takiego działania. Wszystko zdawało się zmierzać w złym kierunku. Słowa Bartka wywołały nieprzyjemne ukłucie w sercu i falę wspomnień z najpiękniejszego okresu w jej życiu.
            - Wiesz, że to nie było tak.
            - A jak? Jak to było, Marcelina? Czy to nie było czasem tak, że pewnego dnia doszłaś do wniosku, że masz już dosyć treningów, że wolisz mieć życie towarzyskie i że chlor niszczy włosy? Rzuciłaś to wszystko w cholerę i nie zawalczyłaś. I teraz też nie walczyłaś. Czasem mnie zastanawia, czy ty masz wszystko tak po prostu kompletnie gdzieś, czy zwyczajnie nie potrafisz.
            Marcelina poczuła jak do jej oczu napływają łzy. Zamrugała szybko, by żadna z nich nie spłynęła po jej policzku i przystąpiła do ataku, podchodząc o dwa kroki bliżej Bartka. Zadarła wysoko głowę, by spojrzeć mu w oczy.
            - Wiesz co, Bartek? Mam dość, mam kurewsko dość, że chcesz, żeby cały świat podporządkowywał się tobie. Bartuś ma zły humor? Niech cały świat ma zły humor! Bartusiowi coś się nie udaje? To dlaczego ma się udawać komukolwiek innemu? Wiesz, jak nikt inny, ile kosztowały mnie treningi i ile dałam, żeby nie rezygnować z pływania. Ale nie każdy jest stworzony, żeby profesjonalnie uprawiać sport. Tobie się udało. Ale ja nigdy nie byłam taka jak ty. I wydawało mi się, że to właśnie dlatego tak dobrze się rozumiemy. Ale mam tego dość, Bartek, słyszysz? – krzyknęła, czując, że nie udaje jej się powstrzymać łez. – Odkąd wyleciałeś z kadry, ciągle tylko na wszystkich warczysz. Jesteś wielce obrażony i wszystkim starasz się udowodnić, że jesteś najlepszy i niezastąpiony. I im bardziej się na tym skupiasz, tym bardziej przestajesz być wyjątkowy, wiesz?
            Bartek patrzył na nią z wściekłością, zastanawiając się nad tym, co powiedziała Marcelina. Miał dość tej rozmowy i był świadomy, że nie przyszedł do niej po to, żeby się z nią pokłócić. Złość jednak wzięła w nim górę i wyrzucał z siebie wszystko to, co miał jej za złe, a czego nie wypowiedział przez ostatnie kilka lat, nie chcąc jej zranić.
            - Skoro tak to odbierasz…
            - Nie wiem, dokąd zmierza ta rozmowa, więc pozwól mi wyjaśnić sobie całą tę sytuację z Fabianem, dobra? – odetchnęła głęboko i otarła łzę z policzka, nie pozwalając sobie na ani jedną kroplę więcej. – Chciałam ci powiedzieć,  tylko że to nie takie proste, kiedy facet, który podobno cię kochał, zdradza cię w twoim łóżku z jakąś inną kobietą. Nie chciałam ci tego zwalać na głowę; zwłaszcza, że widziałam, jak bardzo bolały cię te mistrzostwa. Dlatego chciałam ci powiedzieć kiedy indziej. Bartek, przecież ja…
            Nie dokończyła, bo ni stąd, ni zowąd Bartek nachylił się nad nią i pocałował ją, łapiąc ją przy tym za nadgarstki. Każdy najdrobniejszy kawałek jej ciała chciał stawić mu opór, ale coś ją przed tym powstrzymało. Może myśl, że na tę chwilę czekała całe życie?
            - Bartosz, co ty robisz? – pisnęła cicho, patrząc mu w oczy.
            - Nie wiem – odpowiedział szczerze. – Ale coś mi mówi, że powinienem iść za ciosem.
            Czasem moment, który wyobrażasz sobie całe życie, wygląda zupełnie inaczej niż w twojej głowie. Nie pojawiają się podniosłe słowa i wielkie obietnice, wokół nie pali się setka świeczek i nawet nie wiesz, czy to co robisz, do czegokolwiek doprowadzi. Wyrzucasz z siebie złość i zagłuszasz wyrzuty sumienia, zamiast szeptać słowa, które ludzie zwykle wypowiadają w takich chwilach. Nie wyglądasz nadzwyczajnie dobrze, a twoje ubrania leżą w nieładzie na ziemi i najróżniejszych meblach. Nie jest tak, jak miało być, ale dajesz się ponieść chwili i zapominasz o wszystkim, z czym później najprawdopodobniej przyjdzie ci się zmierzyć.
            Żyjesz chwilą.
            Ale żyjesz.

***
nie znoszę tego uczucia spapranej roboty, a towarzyszy mi ono od jakichś trzech rozdziałów. kurczaki, ja po prostu inaczej to sobie zaplanowałam. trochę. 
przepraszam; jest mi cholernie wstyd za tak długą przerwę tutaj, ale to częściowo wina Tomasza  *klik*
a tak poza tym, to ZA TYDZIEŃ ZAKOPATO.
a teraz: dawać panowie! 
PS obiecuję poprawę