niedziela, 17 stycznia 2016

6. You said that you'd always be true


Nie lubił wyjazdów. Pakowania, pośpiechu i stale towarzyszącego mu poczucia niedomkniętych spraw, których zdawało się być coraz więcej wraz z kurczącym się czasem. Paradoksalnie, całe życie był w rozjazdach, a wciąż nie zdążył się do tego przyzwyczaić.
            - Bartek, pamiętaj, żeby powyłączać wszystko w mieszkaniu, zanim wyjdziesz. I przyjedź odpowiednio wcześnie, żebyśmy zdążyli na odprawę bezstresowo, a nie tak jak w zeszłym roku – Natalia spojrzała na niego, by upewnić się, czy dotarło do niego to, co powiedziała. – Chyba wszystko wzięłam, a jakbyś coś zauważył, to zadzwoń do mnie, albo po prostu to spakuj. I…
            - Natka – westchnął Bartek – mówiłaś mi to już trzy razy.
            - Wiem, wiem, ale po prostu… Denerwuję się – wyznała z nerwowym uśmiechem i wzruszyła ramionami. – Nigdy na tak długo nie wyjeżdżałam i nie mam pojęcia, jak to wszystko wygląda.
            - Nie wyjeżdżamy na koniec świata – Bartek złapał ją za rękę i puścił jej perskie oko, by dodać jej otuchy. – A teraz leć, bo spóźnisz się na pociąg i twoi rodzice mnie zabiją. Zobaczymy się jutro rano, zaraz po tym jak odłączę wszystkie media w mieszkaniu i spakuję pięć razy więcej rzeczy, niż jest naprawdę niezbędne.
            Natalia zaśmiała się i nim wysiadła, szybko pocałowała Bartka w policzek. Zanim ten zdążył w jakikolwiek sposób odpowiedzieć, już jej nie było. Obserwował, jak szła w kierunku właściwego peronu z niewielką torbą na ramieniu i pomachał jej, kiedy spojrzała na niego przez ramię. Odjechał dopiero, kiedy zniknęła za budynkiem dworca kolejowego i sam nie wiedział, dokąd powinien pojechać najpierw. Z kolejnym czerwonym światłem, na którym musiał się zatrzymać, w jego głowie zaczął powstawać pewien misterny plan działania, którego miał zamiar się trzymać, jako że nie wydawało mu się, by był w stanie wymyślić coś lepszego.
            Tym sposobem skręcił w Wawelską i dalej w stronę Mokotowa, gdzie czekała na niego prawdopodobnie najważniejsza z niedomkniętych spraw. A przynajmniej wydawało mu się, że będzie na niego czekać.

~*~

            Kawa, którą przed Marceliną postawiła kelnerka, nie pachniała, nie wyglądała i prawdopodobnie też nie smakowała. Miała niemalże biały kolor, który dawał poważnie do myślenia, czy aby ktoś do wrzątku i mleka przypadkiem nie zapomniał dosypać kawy. Marcelina spojrzała na napój w białej filiżance i uśmiechnęła się niemal przepraszająco do swojego towarzysza. W końcu skąd mogła wiedzieć, wybierając lokal, że tego dnia jej ulubiony kelner – Klemens – nie przyjdzie do pracy, a zamiast niego obsłuży ich jego niekompetentna koleżanka, która legitymację sanepidowską musiała kupić na Allegro, bo Marcelina nie wierzyła, żeby kogokolwiek z tak długimi paznokciami dopuszczano do pracy w gastronomii.
            - Lepiej tego nie pij – poleciła Adamowi, który uniósł do ust filiżankę z kawą o nie lepszym wyglądzie. – Kto wie, co to w ogóle jest.
            - Daj spokój – uśmiechnął się – studenckie życie przyzwyczaiło mnie do produktów nienajlepszej jakości.
            - Tyle, że tutaj to chyba nie ma żadnego produktu kawopodobnego – skrzywiła się, zerkając ponownie na filiżankę. – Przepraszam, przychodzimy tu często z Bartkiem i nigdy nam się coś takiego nie zdarzyło.
            Adam uniósł brew pytająco, a Marcelina, by dać mu do zrozumienia, żeby nie zadawał pytań, napiła się szybko parującego napoju, który smakował… z całą pewnością nie jak kawa z mlekiem. Ani nawet nie jak mleko. Od finału Mistrzostw Świata minęło już kilka dni, w czasie których nie zdobyła się na rozmowę z Bartkiem. Sama nie wiedziała, co tak bardzo ją przerażało; zwłaszcza, że jej przewinienie wcale nie było zbrodnią podlegającą najwyższej karze. Na to jednak wskazywało jej milczenie i coraz bardziej się bała, że to, co zrobiła, albo raczej – to, czego nie zrobiła, urośnie w oczach Bartka do znacznie większej sprawy.
            - Gotowa na ostatni rok bycia studentką polibudy? – Adam wyrwał ją z zamyślenia.
            - Jak najbardziej – odpowiedziała z pewnością w głosie. – Chwała Najwyższemu i wszystkim poniżej; zdałam poprawkowy na trzy i pół!
            - W takim razie świetnie, pomęczymy się jeszcze przynajmniej rok.
            Marcelina skwitowała to stwierdzenie uśmiechem, bo nie chciała wdawać się w dyskusje dotyczące owej męki. Cokolwiek autor miał na myśli – niech to zatrzyma dla siebie.
            - Robiłeś coś ciekawego ostatnio? – spytała, bawiąc się serwetką.
            - W zasadzie nie. Byłem w domu, co w sumie wyglądało tak, że jadłem, czasem jadłem, a w przerwach od jedzenia jadłem, bo mama i babcia doszły do wniosku, że wychudłem, zmizerniałem i generalnie tragedia w rodzinie – zaśmiał się. – A ty?
            - Poza bardzo szybką wycieczką do Katowic, kompletnie nic – wzruszyła ramionami i zaczęła wyjaśniać – byliśmy z Bartkiem i jego dziewczyną na finale Mistrzostw Świata. Coś niesamowitego! Kocham siatkówkę od zawsze, no bo spróbowałabym nie kochać, to by mnie Bartoszek prześwięcił… Ale to była magia. W dodatku ten niesamowity rodzaj magii, który działa hipnotyzująco i sprawia, że nie widzisz niczego poza piłką, siatką i tym, który akurat przyjmuje, zagrywa czy atakuje. Siatkówka ma to coś, czego nie ma żaden inny sport – mówiła z błyskiem w oku i z uśmiechem, który natychmiastowo rozjaśnił jej twarz. – Lubisz siatkówkę?
            - Nieszczególnie – wyznał Adam, przypatrując się jej w ten irytujący sposób, który postanowiła zignorować.
            - No to trzeba to zmienić! – zawołała, zwracając na siebie uwagę kelnerki, która przewróciła oczami i wróciła do pisania smsa.
            - Będziesz mi musiała jeszcze dużo opowiedzieć.
            - Spokojnie, mamy przecież caluteńki rok, albo i więcej – uśmiechnęła się. – I przekonasz się, że siatkówka to jeden z najpiękniejszych sportów, jakie istnieją.
                                                                                         
~*~

            Siedział na schodach prowadzących do mieszkania Marceliny, zastanawiając się, czy jego przyjaciółka kiedykolwiek nauczy się ładować telefon przed wyjściem. W zasadzie mógł pojechać do domu, zostawiwszy jej karteczkę w drzwiach, ale brak karteczki i długopisu skutecznie mu to uniemożliwił. Mógł też pojechać do domu i wrócić, ale nie chciał się z nią rozminąć. Chciał, żeby cała ta głupia sytuacja wreszcie się wyjaśniła i żeby doszli do porozumienia. Był wściekły, że jak zawsze to on musi wyciągać rękę – że Marcelina nigdy nie ma na to odwagi, tylko zawsze czeka na jego ruch. Bo przecież nie tak to powinno działać; zwłaszcza, że to ona nawaliła.
            Oparł głowę o ścianę i ponownie wybrał numer przyjaciółki, ale niemal natychmiast odezwała się poczta głosowa. Na górze trzasnęły drzwi, a na klatce schodowej rozległ się głośny, choć bardzo powolny tupot. Bartek podniósł głowę, by zobaczyć schodzącą z góry starszą kobietę, która mruczała coś pod nosem. Na jego widok cicho prychnęła i warknęła coś o blokowaniu klatki schodowej, o tym, że dzisiaj to się młodzi nie umieją zachować – jednym słowem tragedia. Zrzędzenie kobiety zagłuszył dźwięczny śmiech i gwar rozmowy dobiegający z samego dołu. Bartek poderwał się, trącając przy tym delikatnie trzymającą się poręczy kobietę. Przeprosił, zdziwiony, że jeszcze nie zdzieliła go po głowie laską ani torebką i wyszedł dwa stopnie wyżej, by stanąć pod drzwiami mieszkania Marceliny.            
            Dopiero kiedy zobaczył Marcelinę w towarzystwie jakiegoś mężczyzny, zorientował się, że przecież sama ze sobą rozmawiać nie mogła. Brawo, Bartku, spostrzegawczość na piątkę z plusem.
            Uśmiech zszedł z twarzy dziewczyny, kiedy tylko go zobaczyła. Miała minę, jakby objawił jej się duch, ale duchy raczej nie napinają wszystkich mięśni ze złości. Marcelina rzuciła nerwowe spojrzenie swojemu towarzyszowi i uśmiechnęła się nerwowo.
            - Co tu robisz? – spytała, podchodząc bliżej Bartka i jednocześnie grzebiąc w torebce w poszukiwaniu kluczy do mieszkania.
            - Czekam.
            - Marcela, to ja pójdę już – powiedział nieśmiało Adam, nerwowo zacierając ręce. Pierwsza konfrontacja z legendarnym Bartkiem z reklamy Monte przebiegła zupełnie inaczej, niż ją sobie wyobrażał i w zasadzie żadną konfrontacją nie była, ale że tamten wyglądał na wściekłego i był jakieś dwa razy od niego większy, postanowił odejść, póki mógł zrobić to na własnych nogach, a nie na szpitalnych noszach. Marcelina pokiwała głową i uśmiechnęła się do niego, dziękując za odprowadzenie. Nie tak to sobie zaplanował, ale miał na tyle taktu, by wiedzieć, kiedy należy ustąpić.
            Adam zbiegł szybko po schodach, podczas gdy Marcelina mocowała się z zamkiem, a Bartek tupał niecierpliwie nogą z założonymi rękami. Kiedy wreszcie udało jej się przekręcić klucz, minęło dobre pięć minut, które obfitowały w wymowne westchnienia Bartka.
            - Miałam do ciebie zadzwonić… - zaczęła niemal natychmiast po przekroczeniu progu mieszkania.
            - Ale jakoś tak wyszło, co? – zasugerował jej Bartek, obrzucając rudego kota przyjaciółki pogardliwym spojrzeniem.
            Marcelina wzruszyła ramionami i weszła do kuchni, by wstawić wodę na kawę. Bartek oparł się o ścianę z założonymi rękami i obserwował ją, jak krzątała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czystych kubków i puszki z kawą. Kiedy wszystko poustawiała już na blacie, wzięła na ręce kota, by czymś się zająć i wreszcie odważyła się spojrzeć na Bartka.
            - Szybko się pocieszyłaś – prychnął Bartek, wskazując podbródkiem na drzwi wejściowe, obok których jeszcze chwilę wcześniej stał Adam. – Myślałem, że ten Fabianek to był ktoś ważny.
            Marcelina uniosła brwi ze zdumienia i mało brakowało, by rozdziawiła też buzię. Kot zeskoczył na podłogę i miauknął głośno, zakręcił się trzy razy wokół bartkowych nóg i wyszedł z pomieszczenia. Gdzieś na świecie zginął świerszcz. A Marcelina jak stała, tak stała, patrząc na Bartka nierozumiejącym wzrokiem.
            - Co ty pierdolisz, Bartoszulku?
            - Ten nowy na ile jest? – spytał drwiąco. – Bo wiesz, przy tobie to faceci chyba faktycznie po pół roku się zużywają.
            - Bartek! – powiedziała ostrzegawczo.
            Rozmowę przerwał im gwizd czajnika. Marcelina zaparzyła kawę, choć po tym, co usłyszała, miała ochotę wylać cały wrzątek na Kurka, później wrzucić do worka na ziemniaki i utopić w Wiśle. Miała jeden zasadniczy problem; żaden worek na ziemniaki nie pomieściłby dwumetrowego faceta, który w barkach miał więcej niż wynosił wzrost Marceliny.
            - Myślałem, że może będziesz miała ochotę mi wszystko wyjaśnić. Ale jak widać – wcale jej nie masz. Czekałem ponad tydzień, żebyś napisała mi pieprzonego smsa. Nie doczekałem się. Czy jest coś dziwnego w tym, że jestem na ciebie cholernie, ale to cholernie wkurwiony? – krzyknął Bartek, czerwieniejąc lekko na twarzy. – Co lepsze: przychodzę do ciebie dzień przed wyjazdem, kiedy powinienem się pakować, czekam na ciebie jak ostatni idiota, żebyś mi wyjaśniła, czemu rozstałaś się z facetem, a kiedy przychodzisz jest z tobą jakiś inny koleś.
            - Adam to kolega.
            - Aha.
            Marcelina westchnęła cicho i napiła się kawy. Miała zamiar wszystko mu opowiedzieć, wyjaśnić wszystko po kolei. Ale kiedy już miała się odezwać, Bartek znowu zaczął mówić:
            - Kurwa, Marcela, to już się robi nienormalne. Dlaczego ja mam do ciebie wyciągać rękę, kiedy to ty nawaliłaś? Czemu zawsze tak jest, co? Czy ty nie potrafisz walczyć o rzeczy, na których, jak mi się wydaje, ci zależy?
            - Potrafię – odpowiedziała z zacięciem w oczach.
            - W ciągu ostatnich lat udowadniałaś, że wręcz przeciwnie.
            - Powiedział ten, którego z kadry wywalili, bo miał zły humorek – warknęła.
            - Ja przynajmniej w niej byłem, a nie zrezygnowałem z niej, bo mi się trenować nie chciało – uśmiechnął się cierpko.
            Marcelina odstawiła kubek z kawą na blat i zacisnęła dłonie w pięści. Sama nie wiedziała, dlaczego ich pakt pokojowy zamieniał się w bitwę, w której oboje wytaczali najcięższe działa i zaczynała bać się skutków takiego działania. Wszystko zdawało się zmierzać w złym kierunku. Słowa Bartka wywołały nieprzyjemne ukłucie w sercu i falę wspomnień z najpiękniejszego okresu w jej życiu.
            - Wiesz, że to nie było tak.
            - A jak? Jak to było, Marcelina? Czy to nie było czasem tak, że pewnego dnia doszłaś do wniosku, że masz już dosyć treningów, że wolisz mieć życie towarzyskie i że chlor niszczy włosy? Rzuciłaś to wszystko w cholerę i nie zawalczyłaś. I teraz też nie walczyłaś. Czasem mnie zastanawia, czy ty masz wszystko tak po prostu kompletnie gdzieś, czy zwyczajnie nie potrafisz.
            Marcelina poczuła jak do jej oczu napływają łzy. Zamrugała szybko, by żadna z nich nie spłynęła po jej policzku i przystąpiła do ataku, podchodząc o dwa kroki bliżej Bartka. Zadarła wysoko głowę, by spojrzeć mu w oczy.
            - Wiesz co, Bartek? Mam dość, mam kurewsko dość, że chcesz, żeby cały świat podporządkowywał się tobie. Bartuś ma zły humor? Niech cały świat ma zły humor! Bartusiowi coś się nie udaje? To dlaczego ma się udawać komukolwiek innemu? Wiesz, jak nikt inny, ile kosztowały mnie treningi i ile dałam, żeby nie rezygnować z pływania. Ale nie każdy jest stworzony, żeby profesjonalnie uprawiać sport. Tobie się udało. Ale ja nigdy nie byłam taka jak ty. I wydawało mi się, że to właśnie dlatego tak dobrze się rozumiemy. Ale mam tego dość, Bartek, słyszysz? – krzyknęła, czując, że nie udaje jej się powstrzymać łez. – Odkąd wyleciałeś z kadry, ciągle tylko na wszystkich warczysz. Jesteś wielce obrażony i wszystkim starasz się udowodnić, że jesteś najlepszy i niezastąpiony. I im bardziej się na tym skupiasz, tym bardziej przestajesz być wyjątkowy, wiesz?
            Bartek patrzył na nią z wściekłością, zastanawiając się nad tym, co powiedziała Marcelina. Miał dość tej rozmowy i był świadomy, że nie przyszedł do niej po to, żeby się z nią pokłócić. Złość jednak wzięła w nim górę i wyrzucał z siebie wszystko to, co miał jej za złe, a czego nie wypowiedział przez ostatnie kilka lat, nie chcąc jej zranić.
            - Skoro tak to odbierasz…
            - Nie wiem, dokąd zmierza ta rozmowa, więc pozwól mi wyjaśnić sobie całą tę sytuację z Fabianem, dobra? – odetchnęła głęboko i otarła łzę z policzka, nie pozwalając sobie na ani jedną kroplę więcej. – Chciałam ci powiedzieć,  tylko że to nie takie proste, kiedy facet, który podobno cię kochał, zdradza cię w twoim łóżku z jakąś inną kobietą. Nie chciałam ci tego zwalać na głowę; zwłaszcza, że widziałam, jak bardzo bolały cię te mistrzostwa. Dlatego chciałam ci powiedzieć kiedy indziej. Bartek, przecież ja…
            Nie dokończyła, bo ni stąd, ni zowąd Bartek nachylił się nad nią i pocałował ją, łapiąc ją przy tym za nadgarstki. Każdy najdrobniejszy kawałek jej ciała chciał stawić mu opór, ale coś ją przed tym powstrzymało. Może myśl, że na tę chwilę czekała całe życie?
            - Bartosz, co ty robisz? – pisnęła cicho, patrząc mu w oczy.
            - Nie wiem – odpowiedział szczerze. – Ale coś mi mówi, że powinienem iść za ciosem.
            Czasem moment, który wyobrażasz sobie całe życie, wygląda zupełnie inaczej niż w twojej głowie. Nie pojawiają się podniosłe słowa i wielkie obietnice, wokół nie pali się setka świeczek i nawet nie wiesz, czy to co robisz, do czegokolwiek doprowadzi. Wyrzucasz z siebie złość i zagłuszasz wyrzuty sumienia, zamiast szeptać słowa, które ludzie zwykle wypowiadają w takich chwilach. Nie wyglądasz nadzwyczajnie dobrze, a twoje ubrania leżą w nieładzie na ziemi i najróżniejszych meblach. Nie jest tak, jak miało być, ale dajesz się ponieść chwili i zapominasz o wszystkim, z czym później najprawdopodobniej przyjdzie ci się zmierzyć.
            Żyjesz chwilą.
            Ale żyjesz.

***
nie znoszę tego uczucia spapranej roboty, a towarzyszy mi ono od jakichś trzech rozdziałów. kurczaki, ja po prostu inaczej to sobie zaplanowałam. trochę. 
przepraszam; jest mi cholernie wstyd za tak długą przerwę tutaj, ale to częściowo wina Tomasza  *klik*
a tak poza tym, to ZA TYDZIEŃ ZAKOPATO.
a teraz: dawać panowie! 
PS obiecuję poprawę