sobota, 31 października 2015

4. Missing way too much.

- Bartek, stacja!
- Gdzie?
- W dupie – warknęła Marcelina. – Za dwieście metrów. Na znaki patrz.
- Och, a ja patrzyłem na drogę. Co ze mnie za kierowca?
- Żaden, do PKS-u Jasła byś się nie nadał.
- Mogłaś jechać pociągiem.
- Tam bym przynajmniej miała toaletę. Bartek, zjedź na tę pieprzoną stację!
Natalia siedząca na miejscu pasażera ukryła twarz w dłoniach i westchnęła ciężko. Po niecałych dwóch godzinach drogi miała serdecznie dość i PKS z Jasła czy cokolwiek innego na kółkach byłoby dla niej wybawieniem. Już chyba rowerem wolałaby jechać, niż koło tej dwójki. Słuchając ciągłego przekrzykiwania się Bartka i Marceliny, przypomniała sobie o niegdysiejszej sąsiadce z trojaczkami. Wtedy wydawało jej się, że to tamte dzieci były nie do zniesienia - teraz chyba zaczynała zmieniać zdanie.
Marcelina z kolei była zrozpaczona i załamana. Bo po pierwsze – to nie jej wina, że miała pęcherz wiewiórki, a po drugie z Lorensem było łatwiej się dogadać niż ze wściekłym Bartkiem. Czuła, jakby od dudniącego stale rapu jej mózg zaczął parować, czego niestety nie mogła powiedzieć o trzech wypitych kawach i butelce wody. Dlatego wyskoczyła z samochodu, zanim ten na dobre zdążył się zatrzymać.
A Bartek był wkurwiony. I chyba lepiej nie da się tego określić. Nie chciał jechać do cholernych Katowic, nie chciał oglądać pieprzonego finału Mistrzostw Świata, nie chciał widzieć jak wygrywają, ani tym bardziej jak przegrywają. Nie chciał spotykać się z Piotrkiem ani z resztą chłopaków, nie chciał widzieć Antigi ani żadnego z dziennikarzy, którzy z pewnością będą zadawali mu setki pytań. Nie chciał robić sobie zdjęć z setkami kibiców. A jednak – coś ciągnęło go do Spodka niczym wielki magnes.
- Bartek, nie do życia jesteś.
Wzruszył tylko ramionami i zapadł się głębiej w fotel. Po co obiecywał, że będzie w Katowicach? Niewiele rzeczy może przerastać kogoś, kto sam ma ponad dwa metry wzrostu. A jednak - siatkówka, a raczej jej brak - była jedną z nich. I Bartek nie umiał sobie z tym poradzić.
- Kurczę, Bartek, przestań budować wokół siebie mury - Natalia westchnęła ciężko.
- Myślałem, że rzuciła.
- Co? - Natalia zmarszczyła czoło, wpatrując się z niezrozumieniem w Bartka. Ten wskazał tylko podbródkiem na stojącą w pobliżu samochodu Marcelinę z papierosem w ręku i nie zwracając uwagi na słowa Natalii, odpiął pas, a następnie wysiadł z samochodu. Panie Boże, miej tu zdrowie do takiego.
- Marcela, co ty robisz?
- Palę, głąbie.
- No, właśnie. Palisz. A miałaś nie palić.
- To nie była dożywotnia umowa. Przestała obowiązywać.
- Coś się dzieje, Marcelka?
- Nic - uśmiechnęła się. - Z nas dwojga to raczej ty masz problem, z którym nie możesz sobie poradzić. - Kolejne wzruszenie bartkowych ramion i ciche prychnięcie. Jasne, tak najlepiej, Kurczaku. - A czy to nie ty zawsze mi mówiłeś, że trzeba być facetem i przyjmować wszystko na klatę?
- Nie obracaj kota ogonem! - zawołał Bartek, unosząc do góry dłoń z wyprostowanym palcem wskazującym. - Marcela, ale jeśli będziesz miała problem, to ze mną pogadasz, no nie?
- Położyłeś kres wszystkim moim aktualnym problemom, zjeżdżając na stację. A następnym razem - tutaj nastąpiła dramatyczna pauza - zjedź natychmiast, jak ci powiem, że masz to zrobić! Ach!, Bartek?
- No?
- Ja włączam muzykę!

~*~
Gdyby ktoś kiedyś urządził konkurs na najbrzydsze polskie miasto, Katowice śmiało mogłyby konkurować o jedno z czołowych miejsc. Szare budynki, popękane betonowe chodniki, jednakowe bloki poustawiane w rzędach i kilka niezbyt okazałych drzew. Reklamy na słupach zostały niezdarnie poobdzierane, a program kin wisiał "do góry nogami". Może to kwestia przyzwyczajenia do wymuskanej Warszawy, o którą non-stop dbają setki ludzi, ale Katowice wydały jej się cholernie brzydkie. Tak po prostu.
Marcelina trzymała w dłoniach kubek stygnącej kawy i co chwila spoglądała na zegar ścienny wiszący tuż ponad głową Bartka. W czasie kilkunastominutowej wizyty w kawiarni zdążyło do nich podejść co najmniej dziesięć dziewczyn z minami, jakby na sam widok Kurka miały się posikać. Tyleż samo dziewczyn odeszło ze spuszczonymi na kwintę głowami, komentując pod nosem oschłość Bartka, który "chyba nie zdaje sobie sprawy, ile zawdzięcza kibicom".
- Ładnie tutaj - mruknęła Natalia, rozglądając się po stosunkowo niewielkim pomieszczeniu. - Tak klimatycznie.
- Marcela, gdzie ta Ola jest, co?
- A skąd ja mam to wiedzieć? - parsknęła Marcelina. - Tyle wiem, co i ty.
- To zadzwoń do niej - jęknął, odwracając głowę na widok przechodzących obok dziewczyn. Tak, Bartosz, to właśnie tak działa - jeśli ty ich nie widzisz, to i one ciebie nie zobaczą.
- A tobie co, telefon ukradli?
- To nie ja się z Pitową dziewczyną umawiam, kurna!
- No, spróbowałbyś tylko!
- OLA! - trzy głosy zlały się w jeden radosny, pełen ulgi krzyk.
- Jezus Maria, jak dobrze cię widzieć - westchnął Bartek. - Chodźmy stąd, bo dłużej nie wytrzymam. No wiesz, rozdałem chyba dwadzieścia autografów. Jeszcze parę minut i nie będę mógł kubka w dłoni utrzymać, dlatego ulituj się nad biednym Bartoszem i chodźmy stąd!
Ola zaśmiała się i bez żadnych protestów zgodziła się pójść w jakieś mniej uczęszczane przez ludzi miejsce. Po opuszczeniu kawiarni, cała czwórka przystanęła jednak, rzucając sobie bezradne spojrzenia. No, bo mieli jeden zasadniczy problem. Ich znajomość miasta była równa ich wiedzy o polskiej kolei. A to znaczy żadna. Zerowa.
- To gdzie wy chcecie iść? - spytała Pitowa dziewczyna, przerywając niezbyt długą chwilę ciszy.
Bartek i Marcelina rozejrzeli się po okolicy i oboje stwierdzili, że "tam", pokazując w dwie różne strony. Oboje postanowili być również niebywale ugodowi i niemal natychmiast doszli do wniosku, że "jednak tam", wskazując przeciwne kierunki. Natalia westchnęła ciężko i popatrzyła na Olę zrozpaczonym wzrokiem błagającym o smsa o treści "pomagam", wyminęła Bartka i Marcelinę, idąc w jeszcze innym kierunku, niż którekolwiek z nich pokazywało, a pozostała trójka, jak wierne owcze (a właściwie kurze) stado ruszyła tuż za nią.
Dobra komunikacja to podstawa pracy grupowej.
- Oleńka, co słychać? - spytała Marcelina, kiedy siedzieli już w jakiejś niewielkiej kawiarence w tak zwanej czarnej dupie, gdzie oprócz nich była tylko kelnerka.
- Cały czas jakiś rap - westchnęła, rzucając oskarżycielskie spojrzenie Bartkowi, który tylko uniósł ręce w geście obronnym.
- Brzmi znajomo - Natalia skrzywiła się, a Bartek do podniesionych rąk dorzucił jeszcze wydętą dolną wargę. - Jeszcze trochę i sama będę mogła zacząć rapować.
- Mnie się wydaje, że nie o to Marcelka pytała - zauważył Bartek.
- Poważnie, Bartek?
- Naprawdę?
- Nie może być!
Trzy blondynki versus jedna Kura z podciętymi skrzydłami to nie jest sprawiedliwa walka. Zdecydowanie, kompletnie, totalnie i bezsprzecznie. Jeszcze chwila i wszystkie pióra mu opadną. Chociaż czuł, że prędzej czy później tego dnia i tak całkowicie straci całe swoje opierzenie. Że powoli nadchodził ten moment.
- A tak na poważnie to jest idealnie - uśmiechnęła się Ola. - Poza tym rapem, oczywiście.
- Coś ty się tak tego rapu uczepiła?
- Czegoś musiałam, żeby mi się w dupie nie poprzewracało - zaśmiała się. - Bo jakby mi było za dobrze, to nawet nie wiedziałabym, ile mam szczęścia. A jak mi taki rap z głośników leci, albo skarpetkę w rozmiarze stopy Gulliwera znajdę pod łóżkiem, to wiem, że jest fajnie. Tak wiecie, wszystko na miejscu.
- Ha, ja tam skarpetek pod łóżko nie rzucam - pochwalił się Bartek, z dumą wypinając pierś. - A ostatnio nawet sobie koszulę wyprasowałem.
- Pochwal się też, że zepsułeś przy tym żelazko - podpowiedziała Natalia, mrużąc oczy.
- Hej, to nie moja wina, że ono... wzięło i spadło! - Bartek dłonią zobrazował lot żelazka, a nachyliwszy się w stronę Oli dodał: - Kochanieńka, cudem mam wciąż obie stopy.
- Bo obu półkul to już od dawna mu brakuje - dodała Marcelina, podnosząc wzrok znad menu. - I uwierz mi, to chyba gorsze niż brak stopy.
- Właśnie, Marcela! - zawołała Ola, jak gdyby nagle sobie o czymś przypomniała. - Jak ty się trzymasz? Piotrek mówił mi o tobie i Fabianie. I kurczę! Co za frajer z niego!
Marcelina zrobiła się czerwona, jak najbardziej dorodny burak i z całych sił próbowała się zasłonić kartą deserów, udając, że ciasto krówkowe bardzo przyciągnęło jej uwagę. Bartek zakrztusił się czarną kawą i wlepił w przyjaciółkę świdrujące spojrzenie, a Natalia uniosła brew z niezrozumieniem i zatrzymała rękę z filiżanką w połowie drogi między stolikiem, a ustami. Atmosfera była tak gęsta, że nie dałoby się jej nawet nożem pokroić; należałoby użyć co najmniej piły łańcuchowej. Ola wodziła nerwowo wzrokiem po twarzach przyjaciół i jakby zaczęło do niej docierać, że powiedziała trochę za dużo.
- Cholera, coś nie tak? - spytała, rumieniąc się delikatnie. - Wiem, że to świeża sprawa, a paplam jak głupia, Marcela przepra...
- Nie, wszystko w porządku - Marcelina uśmiechnęła się cierpko.
- Wcale nie jest w porządku. Chyba o czymś zapomniałaś mi powiedzieć, nie sądzisz? - Bartek skrzyżował ręce na piersi.
- Chyba powinniśmy już jechać. Głupio by było spóźnić się na finał, nie? - Marcelina wstała i zabrawszy swoje rzeczy, wyszła szybko z lokalu.
Cichy Pit, tak? Papla Pit, Za-Bardzo-Wygadany Pit. Zginę-W-Męczarniach Pit.

~*~
Wdech. Przecież to tylko hala. W dodatku hala, w której bywał już dziesiątki razy. Zwyczajna, taka jak każda. Wypełniona kibicami w biało-czerwonych koszulkach, którzy będą głośno krzyczeć przez jakieś dwie godziny. Wydech. To tylko hala.
A jednak - niezależnie od perspektywy, z jakiej patrzyło się na Spodek, nie była to jakaś tam hala. To było szczególne miejsce. Miejsce, jak żadne inne. Tutaj pachniało siatkówką. Było ją widać, było ją słychać. Niczym olbrzymie serce bijące w rytmie słynnego "raz, dwa, trzy!". I chyba teraz, kiedy czekał, aż sprawdzą jego bilet, aż będzie mógł wejść na halę i zająć miejsce na twardym, plastikowym krzesełku, czuł to o wiele bardziej niż kiedy wbiegał na boisko w dwukolorowym stroju. Może czasem trzeba zmienić miejsce siedzenia, żeby zobaczyć wszystko z innej perspektywy? Żeby zrozumieć, jak wielkie rzeczy ma się w swoich rękach?
Uderzyła go fala gorącego powietrza. Krzesełka były zajęte praktycznie co do jednego. Stanął na szczycie schodów i spojrzał w dół. Zignorował podniecone szepty i wyciągnięte ku niemu palce wskazujące. Zignorował piszczące dziewczyny. Odetchnął głęboko i uśmiechnął się smutno na widok rozgrzewających się na boisku drużyn. Powinien tam być. Czuł, że nie jest na swoim miejscu, że nie tak to powinno wyglądać. Poczuł, jak ktoś chwyta jego dłoń. Spojrzał w bok, gdzie lekko z dołu patrzyła na niego Natalia. Mrugnęła do niego, by dodać mu otuchy i pociągnęła lekko w stronę ich miejsc, gdzie siedziały już Ola i Marcelina, rzucające im co chwila niepewne spojrzenia.
Cholera, ostatni raz oglądał mecz z trybun. Ostatni pieprzony raz.
Ujął twarz Natalii w dłonie i pocałował delikatnie w czoło, powstrzymując nasuwającą mu się falę łaciny podwórkowej, będącą skutkiem fleszy, które nagle rozbłysły wokół nich. Miał wrażenie, że od pisku dziewczyn, które miały szansę zobaczyć tę scenę, pęknie mu głowa.
Ostatni raz oglądał mecz z trybun.
Zajęli swoje miejsca w chwili, kiedy gracze ustawili się w rzędach, by odśpiewać hymn. I kiedy rozbrzmiały tak dobrze znane mu słowa Mazurka, poczuł, jak jego serce pęka na wiele malutkich części. Wodził wzrokiem po skupionych twarzach kolegów i czuł się jak w szklanej kuli. Widział ich, ale nie mógł nic zrobić. Był tutaj, ale nie mógł im pomóc. Pozostawało mu mieć nadzieję, że sobie poradzą. Nie liczyło się to, że bez niego. Nie teraz. Po prostu niech wygrają. Niech zostaną Mistrzami Świata, bo na to właśnie zasłużyli. W przeciwieństwie do niego.
Ostatni. Mecz. Na. Trybunach.
W czasie pierwszego seta zjadł wszystkie paznokcie. Czuł, jakby za minutę miał zejść na zawał, może nawet za niecałą. Musieli wygrać. Nie przegrają. Nie zasługują, by przegrać. Z każdym straconym punktem jakby uchodziło z niego powietrze. Był beznadziejnym kibicem. I właśnie dlatego żadnego meczu więcej nie chciał oglądać z kibicowskiej pespektywy. Przynajmniej przed zakończeniem kariery.
Piłka setowa, dzięki której przy "BRA" na tablicy wyników pojawiła się czerwona jedynka, zostanie mu w pamięci chyba do końca życia. Diody tworzące na pozór niewiele znaczącą cyferkę pulsowały mu w oczach, a jęk zawodu kibiców dudnił w uszach o wiele głośniej niż znienawidzony przez Pitową dziewczynę rap. Łamał się.
Dwa kolejne sety były jednym wielkim pokazem slajdów. I kiedy wyświetliło się ostatnie ze zdjęć, po jego policzku potoczyła się pierwsza łza. Łza, w której pełno było żalu, goryczy, ale i szczęścia; zawodu i motywacji; złości i determinacji. Duzi chłopcy też płaczą.
Spojrzał przelotnie na Marcelinę, która rzuciła mu bezgłośne przepraszam i uśmiechnęła się krzywo. Biła brawo i śpiewała kolejno wszystkie piosenki puszczane przez duet Kułaga - Magiera. Śmiała się i promieniowała szczęściem, przybijała piątki z innymi kibicami w pobliżu i ściskała Olę, podskakując przy tym radośnie. Bartek poczuł delikatne ukłucie w okolicy serca i w końcu uśmiechnął się do przyjaciółki, zsuwając wszystko inne na dalszy plan. Bo to nie był czas na inne problemy.
Tego wieczora po raz ostatnio oglądał mecz z trybun.
I był to najlepszy mecz, jaki widział.

***
cześć!
ale ze mnie dupa wołowa, nie było mnie tutaj ponad miesiąc.
ale jestem, podnoszę głowę, macham, podskakuję. widzicie?
dziękuję, cholernie dziękuję wszystkim, którzy na tę czwóreczkę czekają.
bo powstawała w mękach (do dzisiaj) i jest mi wstyd, że tak długo mi to zajęło, a rozdział taki marny.
i jeszcze piosenki znaleźć nie mogłam, więc zdecydowałam się na klasyka.
no.
to chyba tyle.
cześć, pa, hej!