niedziela, 27 września 2015

3. You gotta be tough if you wanna survive.


Bar, który wybrał Adam, był najzwyczajniej w świecie przyjemny. Z niebieskich ścian patrzyły na nich kobiety rodem z lat sześćdziesiątych, a na stolikach, zamiast zwyczajnych obrusów, położono ceratę w czerwono-białą kratkę i postawiono na nich wazony z drobnymi kwiatkami. Wszędzie pełno było zegarów; czy to stojących, czy też wiszących pomiędzy dziesiątkami zdjęć i plakatów. Wielki, biały kontuar ustawiony w samym środku pomieszczenia, zdawał się pilnować porządku. Idealnym uzupełnieniem wnętrza były czerwone kanapy stylizowane na samochodowe.          
Adam uśmiechnął się i odruchowo poprawił swoje brązowe włosy, obserwując, jak Marcelina stara się pochłonąć wzrokiem każdy szczegół pomieszczenia. Podobało jej się; tylko co, tak właściwie? Że nie spędzi wieczoru z albumami na kolanach, rozmyślając o przeszłości, która nie miała już prawa bytu? Że może zapomni o wszystkim, tak - o, jednorazowo wyłączy sobie wszystkie zmartwienia?
            - Czego się napijesz? – spytał Adam.
            - Tego, co ty – odpowiedziała, wpatrując się w białą półkę, z której spoglądały na nich pluszowe niedźwiadki, pieski i drewniane koty. – Ładnie tutaj.
            - Osobiście uwielbiam to miejsce, odkąd przyszedłem tutaj z moją… - urwał, patrząc na nią niepewnie.
            - Byłą? – podpowiedziała, uśmiechając się. Nie miała zamiaru byłych partnerów wrzucać do wielkiego worka z napisem „TABU”. Przecież to jasne, że większość ludzi kiedyś tam kogoś miała. Tym bardziej, że mieli po dwadzieścia parę lat. Głupim byłoby udawanie, że całe życie wieczorami grają w szachy na kurniku, nie?
            - Pierwszą dziewczyną.
            Marcelina pokiwała głową, mimowolnie przypominając sobie swoją pierwszą miłość. Zachciało jej się śmiać, bo kto by pomyślał, że kiedyś potrafiła tak niewinnie się zakochać i nie szukać w partnerze wad i niedoskonałości? To nic, że miała wtedy piętnaście lat i zerowe pojęcie o związkach i o tym, jak to rzeczywiście wygląda. Zawsze musi być ten pierwszy raz. Żałowała, że tak bardzo zmieniła się pod tym względem. Że życie wymusiło na niej tę zmianę. Odprowadziła wzrokiem Adama, który poszedł zamówić im drinki i oparła podbródek na dłoniach. Zabawne, że po czterech latach wspólnych studiów mogła o nim powiedzieć jedynie, że jest w porządku. Zawsze wydawał jej się nieśmiały, trochę z tyłu; chyba nie lubił wychodzić przed szereg. Nigdy nie zadawał zbędnych pytań i rozmawiał z nią o pogodzie albo wykładach. I tylko przy wyjątkowych okazjach rozmawiali o czymś więcej, niż burzowe chmury zasnuwające niebo nad Warszawą, albo kolokwium z fizykochemii. Na przykład o siatkówce.
            - Wiesz, co chcesz robić po skończeniu studiów?
            - Najpierw to chciałabym je skończyć.
            - No, tak, jasne. Ale załóżmy, że skończysz. Zostaniesz w Warszawie?
            - Tak, raczej tak – odpowiedziała po chwili namysłu i uśmiechnęła się do kelnerki, która postawiła przed nimi kolorowe drinki. – Nie mam po co wracać do mojego rodzinnego miasta. A ty?
            - Ja zostanę. Mam tu wszystko czego potrzebuję – Adam wzruszył ramionami, pociągając spory łyk ze szklanki. – Smaczne to.
            - Trochę się boję, że zwymiotuję tęczą po tych wszystkich kolorkach – jęknęła Marcelina. – Ale raz się pije.
            - Jak ci posmakuje, to możesz wypić więcej niż raz.
            - No, wtedy to już na pewno zwymiotuję i niekoniecznie tęczą – zaśmiała się. – Opowiedz mi o tej twojej pierwszej dziewczynie.
            Może to kwestia światła, albo przywidzenie, ale dałaby sobie rękę uciąć, że Adam się zarumienił. I była niemal pewna, że wciąż miałaby obie dłonie. Zamyślił się na chwilę, jakby zastanawiał się, co może powiedzieć, a co powinien zachować dla siebie i spojrzał na nią z niepewnym uśmiechem.
            - Miała na imię Maja. I zawsze lubiłem to imię. Umówiliśmy się pierwszy raz, jak miałem siedemnaście lat, a podobała mi się, odkąd pierwszy raz spotkałem ją na podwórku. Pod względem związków jestem niesamowitym frajerem – zaśmiał się i pokręcił głową. – W dzieciństwie się kumplowaliśmy, potem urwał nam się kontakt i jakoś tak wyszło, że nie rozmawialiśmy ze sobą do liceum. I wylądowaliśmy w jednej klasie. A ja w końcu odważyłem się ją gdzieś zaprosić. Cały nasz związek trwał jakiś miesiąc, ale zawsze dobrze wspominałem ten czas. I, cholera, to było już tyle lat temu!
            Marcelina uśmiechnęła się; po części przez opowiadaną przez Adama historię, ale w znacznie większej mierze do własnych licealnych wspomnień. Wydawało jej się, jakby zaledwie wczoraj pospieszała Bartka w pierwszy dzień września i biegła za nim w spódnicy ograniczającej jej ruchy. Przecież nie dalej jak przed kilkunastoma godzinami opowiadała Bartkowi o swojej stukniętej klasie i dziwnej nauczycielce od matematyki; oraz o chłopaku z ostatniej ławki, który ciągle pochrząkiwał głośno, w dodatku zupełnie nieświadomie.
            - A twój pierwszy chłopak?
            - Był zazdrośnikiem – zaśmiała się Marcelina, potrząsając głową. – Wszędzie chciał ze mną chodzić i warczał na Bartka, kiedy tylko zbliżył się do mnie na odległość mniejszą niż dwa metry. A Bartuś, jak to Bartuś – specjalnie go prowokował. Gdybym dosięgła, obrywałby za to po uszach. Ale że nie dosięgałam, to wybrałam to drugie wyjście. I zerwaliśmy. Ale wiesz co? Fajny to był związek. O ile w ogóle można to tak nazwać.
            - Nie wiem, kim jest Bartek – Adam zmarszczył czoło. – Kim jest Bartek?
            No, właśnie, Perlińska? Kim jest Bartek?
            - Och, Bartek to mój przyjaciel!

~*~
            Jeśli jego życie to film, to gra w nim jednocześnie Titanica i górę lodową.
            Bartek wpatrywał się w wyłączony telewizor i ktoś, kto go nie zna, mógłby powiedzieć, że intensywnie o czymś myślał. Na to przynajmniej wskazywało zmarszczone czoło i zagryziona dolna warga. Tymczasem on toczył wewnętrzną walkę o tak głupią i błahą sprawę, jaką było uruchomienie urządzenia, w którym mógłby zobaczyć swoją… nie, już nie swoją drużynę.
            Miłość do siatkówki zaczynała brać górę nad dumą i chęcią bycia ponad wszystko i wszystkich. Powoli, ale coraz mocniej zaczynało docierać do niego, co stracił przez swoją własną głupotę i niedojrzałość. Może są już w finale? Od samego początku polskich Mistrzostw Świata wmawiał sobie, że kompletnie nic go to nie obchodzi. Twierdził, że jest już skupiony na grze klubowej i wyjeździe do Włoch. Że reprezentacja to taki niewiele znaczący epizod, wątek poboczny, którego brak zazwyczaj jest niezauważalny. Tyle że nikt mu nie wierzył, a i siebie samego nie udało mu się przekonać. A jeśli przegrali?
            Ekran telefonu leżącego na stoliku podświetlał się co chwilę, Bartek jednak z zawziętością ignorował wyciszone urządzenie. Nie miał ochoty na rozmowy. Z nikim, o niczym. Nawet z Marceliną, którą zresztą w pełni świadomie okłamał. Jedynym, co mu dzisiaj wypadło, był kubek, w którym chciał sobie zrobić kawę. Jeśli natomiast chodzi o niezaplanowane czynności, musiał tylko sprzątnąć odłamki, które rozprysnęły się po całej kuchni, a to zdecydowanie nie było coś, co uniemożliwiłoby mu spotkanie się z przyjaciółką.
            Usłyszał otwierające się drzwi wejściowe i szybko odłożył pilota, czując się jak dziecko nadopiekuńczych rodziców, które przyłapano na piciu coli, chociaż niszczy zęby. Rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu gazety albo książki, ale w zasięgu ręki leżał jedynie telefon komórkowy, na który nie chciał nawet patrzeć.
            - Bartek? – zawołała Natalia. – Gdzie jesteś?
            Na pewno nie w Katowicach.
            - O, jesteś – mruknęła, pojawiając się w pokoju i zdejmując chustę, którą miała owiniętą wokół szyi. – Piotrek do mnie dzwonił.
            Bartek uniósł brew i poczuł, że coś w nim drgnęło. Przybrał najbardziej obojętny wyraz twarzy, na jaki mógł się zdobyć i podniósł się z kanapy, rzucając niedbałe „I co?”. Natalia pokręciła głową i odwiesiła szalik na krzesło. Zamiast „jak z dzieckiem”, powinno się mówić „jak z Kurkiem”. Wyjdzie na to samo, o ile nie na korzyść dzieci.
            - Nie odbierasz od niego telefonu.
            - Mam wyciszony, nie widziałem, że dzwonił.
            - Bartek… - jęknęła Natalia. – Nie przerabiajmy tego po raz kolejny.
            Kurek zacisnął zęby i podszedł do okna. Wyglądając na ulicę, próbował się uspokoić i nie wybuchnąć. Swoją drogą, podziwiał Natalię, że jeszcze z nim wytrzymywała. Gdyby on był na jej miejscu, strzeliłby się w twarz i kopnął w kolano.
            - Wygrali – poinformowała go, odwracając się na pięcie i wychodząc z pokoju.
            Wygrali? Wygrali. Nie potrzebowali go, żeby odnosić zwycięstwa. Nie potrzebowali go, żeby zdobywać medale. Kadra bez Bartka Kurka spokojnie mogła istnieć i funkcjonować. A Bartek Kurek bez kadry? Poczuł, jak coś w nim pęka. Wierzchem dłoni otarł łzę, która potoczyła się po jego policzku. Nadmiar kotłujących się w nim emocji i wszystko, co się z nim działo dobrnęło do punktu kulminacyjnego. Miał tam być z nimi. Miał skakać ze szczęścia i przybijać piątki z chłopakami. Miało im się udać wszystkim razem. Tymczasem oni z każdym kolejnym dniem zbliżali się do sukcesu, a on tkwił w miejscu. To jakby wysiadł z pociągu w połowie drogi i stał na peronie, zastanawiając się, czy bez niego pociąg dojedzie do celu.
            Podniósł komórkę leżącą na stoliku i zobaczył trzy nieodebrane połączenia od Piotrka. Cholera, co z niego był za przyjaciel? Powinien pogratulować, zadzwonić, cieszyć się z sukcesu Nowakowskiego. Ale nie potrafił. Nie umiał, i już.
            - Chodź tu.
            Podniósł głowę i spojrzał na Natalię stojącą przed nim z wyciągniętymi ramionami. Ramionami, w których mógł się schować, choć nie były nawet w stanie całego go objąć. Zbliżył się do blondynki i zamknął ją w mocnym uścisku. Tak bardzo chciał powiedzieć, że trzymał w objęciach cały swój świat, ale nie mógł. Bo cały jego świat legł w gruzach, po których on ciągle deptał i ranił się w stopy. Zanurzył twarz we włosach Natalii i odetchnął głęboko, uśmiechając się, gdy poczuł jej zapach; delikatnie cynamonowy za sprawą perfum i w stu procentach jej, oryginalny i inny niż wszystkie inne zapachy.
            - To są te chwile, kiedy nienawidzę siatkówki.
            - Nieprawda, Bartek – uśmiechnęła się blondynka. – To właśnie te chwile, kiedy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo ją kochasz.
            - Gdyby kochanie siatkówki było takie proste jak kochanie ciebie, byłbym chyba trochę szczęśliwszy – westchnął ciężko.
            - Czekaj… To był komplement? – Natalia uniosła brew i podparła się pod boki. – Poza tym nikt nie powiedział, że będzie łatwo i po tylu latach chyba świetnie to wiesz.
            - Nigdy nie było łatwo. Nigdy. Nawet, kiedy wygrywaliśmy. Ale teraz oni wygrywają beze mnie i to tak cholernie mnie boli. I tak, tak, ja wiem, że to moja wina. Jestem idiotą. Jestem pierdolonym idiotą, Natalia.
            - Mój facet jest idiotą – pokiwała głową. – Ale, hej, wiesz, ile pokory cię to nauczy?
            - To ja, typ niepokorny – zanucił fałszywie.
            - Typie niepokorny, zadzwoń do swojego najlepszego przyjaciela, który chciał z tobą porozmawiać i podzielić się swoim szczęściem – powiedziała, stając na palcach, by dać mu pstryczka w nos. – Przecież to Pit, znasz go. Nie będzie drążył tematu, po prostu chce z tobą pogadać.
            - I co? Pogadamy o pogodzie? – prychnął.
            - Chryste Panie, po prostu do niego zadzwoń.
            Natalia wyplątała się z bartkowego uścisku i uśmiechnęła zachęcająco.
            Raz kurze śmierć.

***
cześć!
pamiętacie nas jeszcze?
wyłoniłam się spod stosu książek, zeszytów i zbiorów zadań, zebrałam pierza i oto jesteśmy z niedzielną (pierwszy raz nie czwartkową) kurą. 
w czasie pisania tego rozdziału odrobinę skręciłam nie w tą stronę, co potrzeba, ale miałam już serdecznie dość Marceliny, ktora nie chce współpracować. kolejny raz potwierdza się  teoria, że lepiej dogaduję się z chłopakami, bo zarówno Bartek jak i Fabian piszą się wprost wybornie. nieważne, jak to wychodzi ostatecznie.
no, a poza tym to chciałam powiedzieć, ze my pojedziemy do Rio. bo Kura jest głodna medali.
i dawajcie, dziewczyny!
cześć pa hej
do kiedyś!

5 komentarzy:

  1. Pewnie, że pamiętamy! I cieszymy się, że tu jesteście!
    Ja Marcelinę bardzo lubię, ale perspektywa Bartka podoba mi się jeszcze bardziej - pewnie temu, że też zawsze lepiej dogaduję się z chłopakami.
    Cieszę się, że o nas pamiętasz i mam nadzieję, że szybko wrócisz!
    + propsuję bardzo za Kodaline, ale to chyba mówiłam?

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, że nie komentuję na bieżąco, ale czasami nie wyrabiam i nie mam tego w zwyczaju. Blogi o Bartku jakoś średnio do mnie przemawiają. Mam nadzieję, że ten będzie zyskiwał z kolejnymi rozdziałami, a sama postać Bartka mnie przekona. Póki co zapraszam do siebie na coś sportowego, na luzie i po studencku : http://nasportowoinaopak.blogspot.com/2015/09/jestem-oburzona-za-i-wkurzona.html#more

    OdpowiedzUsuń
  3. dobra, napisałam, że czekam na trójeczkę, wrzucam bloga do obserwowanych, a tu, że trójeczka dodana 7 godzin temu xd
    okej,mamy dwóch chłopa: Fabiana, Adama i jedną Kurę. i w zasadzie to tyle, co wiemy. Fabian niby były, ale jak to jest z byłymi, wiadomo - nigdy nic nie wiadomo. Adam jest kolegą, który zaprasza na drinki i czasem się rumieni. a to może znaczyć, że to koleżeństwo nie do końca mu wystarcza. a czy Marceli wystarcza. no i co do tej Kury... Cela mówi, że to przyjaciel. ŚCIEMA! prawda? bo skoro sama siebie pyta, kim on tak właściwie jest?
    trochę gubię się w marcelkowej głowie. i mam wrażenie, że ona sama trochę się w niej gubi. ale cóż, samo życie.
    widzę, że w kurzej głowie plątanina myśli. dobrze, że Natalia trochę przetrzepała mu pióra, bo ja rozumiem, że żal, smutek i rozpacz, bo nie pojechał na Mistrzostwa, ale powinien cieszyć się ze zwycięstwa kolegów, nawet jeśli nie było mu dane zrobić tego stojąc z nimi na pierwszym stopniu podium.
    powodzenia w walce z książkami i weny, weny, weny!
    aśka.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja w odróżnieniu od wszystkich powyżej polubiłam Natalię. Już za samo wytrzymywanie z Uszatym zasługuje na medal. Tak jak Marcela. Ale ona zasługuje też na coś innego. I chyba Adam chce jej to dać. Tyle tylko, że nie wiadomo, czy ona właśnie tego chce...

    Taki bezpłciowy komentarz, wiem, ale ostatnio kompletnie jestem nie w formie. Chciałam jednak dać znać, że jestem. I że czytam.
    I mam nadzieję, że niedługo też w końcu coś napiszę, co będę mogła dodać u siebie. A tymczasem czekam już na cztery. See you soon.

    OdpowiedzUsuń
  5. *ostre hamowanie piętą*
    Jesteeeem! Nie spóźniłam się? Uff. Przybywam do Celki, do Bartusia i do Ciebie Zuz! Z fatalnym opóźnieniem jak pociąg Kolei Dolnośląskich, ale już jestem i klepię słowa wypełnione sercem i podziwem.
    Dzisiaj nie biorę Marceliny i Bartka z osobna; nie będę ich oddzielnie analizować i przepuszczać przez palce. Dzisiaj biorę ich razem w jedną garść mimo tego, że przecież nie spotkali się w tym rozdziale, nie mieli wspólnych scen i właściwie rozdzieliłaś ich w tej części. A mimo tej ich "separacji" (szukam słów, żeby się nie powtarzać :D), wciąż widzę ich w tym rozdziale jako jedność. Ależ ja pierdzielę bez ładu i składu! Po prostu oni są dwiema połówkami takiej fajnej całości. I te połówki mają swoje życia, swoje własne wzloty i upadki, szczęścia i smutki, zwycięstwa i porażki, mające na nich z osobna wpływ. Jak choćby Bartek, bez którego kadra zdobyła złoty medal Mistrzostw Świata. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, co on rzeczywiście wtedy czuł, ale jestem pewna, że udało Ci się odzwierciedlić choć cząstkę tego bólu, który wtedy w nim siedział. W takich momentach nie można dziwić się człowiekowi, że czuje się nieco bezużytecznie, jakby nie był potrzebny, niezbędny, jakby bez niego ludzie potrafili sobie poradzić. Okej, minął ponad rok, a to wciąż trochę łamie mi serduszko.
    Przechodząc do Celki, to widzimy ją próbującą zaczerpnąć odrobiny życia towarzyskiego. Okej, nazwijmy rzeczy po imieniu, poszła na randkę, jakby nie patrzeć i co? Nawet tam Bartek był z nią. Nie fizycznie, ale jako nieodłączna część jej życia. I to tak podziałało na to, że poczułam, jakby oni wiecznie byli razem. Ta ich wspólna przeszłość i teraźniejszość chyba tak wpływa na tego typu odbiór. No ale to jest właśnie piękne.
    I podoba mi się postać Natalii, z której nie zrobiłaś zła koniecznego. Wiadomo, w takich przypadkach zazwyczaj ów miłość głównego bohatera jest złą jędzą, której trzeba się pozbyć. A u Ciebie ona jest ciepła, jest jego azylem, ostoją w trudnym momencie. I to jest naprawdę, ale naprawdę fajne. No chyba, że to tylko takie chwilowe zamydlenie oczu, co? :>
    Okejka, nagadałam totalnych bzdur, ale już się nie wycofam. Kocham tę celkowo-kurową historię i czekam na więcej! Trzymaj się, bądź dzielna, ucz się wytrwale i tak, abyś miała dla nas czas. :)
    Ściskam bardzo, bardzo, bardzo moooocnooo! <3

    OdpowiedzUsuń