poniedziałek, 30 maja 2016

8. Nothing's changed


Lubił Włochy. Tamtejsze tempo i sposób życia, szczególny klimat, życzliwość ludzi, którzy pozostawiali mu margines prywatności, jakiego od wielu lat nie zaznał w Polsce. Miał wszystko, czego potrzebował. Do tego wreszcie nie wracał do pustego mieszkania, miał kto na niego czekać, miał z kim spędzać ciepłe jesienne wieczory, siedząc na balkonie i wdychając słodkie włoskie powietrze. Czuł się dobrze fizycznie i gra sprawiała mu coraz większą przyjemność. Widział, że idzie do przodu, z dnia na dzień obserwował swój rozwój i nie było rzeczy, która w życiu sprawiałaby mu więcej satysfakcji. Był względnie szczęśliwy. Włoska kuchnia, wino i siatkówka – wszystko odpowiadało mu w każdym calu. No, może prawie wszystko.
            Odetchnął głęboko, wpatrując się w zarys gór majaczący na horyzoncie. Apeniny górujące nad miastem dodawały Maceracie uroku i wyjątkowości, a Bartek, co do tej pory mu się nie zdarzało, zaczął to doceniać. Lubił przesiadywać po wieczornych treningach na balkonie i oglądać zachody słońca, bijąc się z myślami i poczuciem winy, które coraz bardziej zżerało go od środka. Chociaż od katastrofy minął już ponad miesiąc, wciąż uciekał przed tym, co zrobił i nie potrafił podjąć żadnych kroków. Był na siebie wściekły, a jego serce łamało się za każdym razem, gdy patrzył w radosne i pełne nadziei oczy Natalii. Musiał jej powiedzieć, ale nie miał odwagi. Nie potrafił. W głębi duszy wiedział, że nie poradziłby sobie, gdyby stracił też ją.
            Usłyszał dźwięk swojego telefonu, który machinalnie wyjął z kieszeni. Uśmiechnął się pod nosem i odebrał, rozsiadając się wygodniej na leżaku.
            - Nic się nie odzywasz, cholerny buraku – usłyszał natychmiast, gdy tylko przyłożył telefon do ucha. – Myślisz, że ktoś cię zwolnił z obowiązku meldowania się u mnie raz w tygodniu w momencie, kiedy wyjechała z tobą Natka? N-I-E. Ola tu od zmysłów odchodzi, martwi się, a ja nawet nie wiem, co mam jej powiedzieć, no bo sam nie wiem, co u ciebie i czemu się nie odzywasz! Stary, ostatnio to chyba w Warszawie z tobą gadałem.
            - Siemasz, Pit.
            - No hej, hej – westchnął Nowakowski, a w tle dało się słyszeć ciche miauknięcie.
            - Świetna mowa, uczeń przerósł mistrza. Jesteś gorszy niż moja matka. – Bartek wzdrygnął się, przypominając sobie kazanie, jakie kilka dni wcześniej sprawiła mu rodzicielka. No tak, rzeczywiście był beznadziejnym synem, nie dzwonił, nie pisał, jeszcze chwila i państwo Kurkowie pomyśleliby, że ich syn postanowił żyć własnym życiem. Czy coś.
            - Nie śmiałbym z nią konkurować. Tak oficjalnie – dodał środkowy po chwili namysłu.
            - Nikt by nie śmiał. Co słychać, Piter?
            - Nie wiem, czy to jest dobry moment, ale nie wiem też, czy będzie lepszy, więc wykorzystam fakt, że udało mi się z tobą po ludzku, no w miarę, porozmawiać – zaczął Piotr w typowy dla siebie sposób. Bartek pokręcił głową, próbując sobie przypomnieć skąd wzięła się ksywka „Cichy Pit” i czy przypadkiem komuś coś się nie pomyliło. – Stary, oświadczyłem się.
            Bogu dzięki za refleks siatkarza, który umożliwił Bartkowi podtrzymanie sobie szczęki, nim ta uderzyła o balkonowe płytki. Próbował przetworzyć to, co przed chwilą usłyszał, ale ewidentnie mu nie szło. Dobrą minutę zajęło mu wydobycie z siebie jakiegokolwiek dźwięku.
            - O kurwa – mruknął. – I co, zgodziła się?
            Piotrek po drugiej stronie słuchawki prychnął.
            - W lipcu ślub, nie planuj wakacji – oznajmił Nowakowski tonem nieznoszącym sprzeciwu. – I wiesz, chciałbym, żebyś był moim drużbą.
            Bartek, który w jednej chwili poczuł się zwyczajnie staro, pokiwał głową, nie zważając na to, że przyjaciel go nie widzi. Rzucił delikatnie przerażone spojrzenie Natalii, która pojawiła się na balkonie z miską czekoladowych płatków z mlekiem i spojrzała na niego pytająco. Nie przejmując się specjalnie tym, że Piotrek go słyszy, wypalił:
            - Kurna, Natka, Piotrek oszalał. Żeni się.
            - Gratulacje Piotrek – zawołała, przysuwając się bliżej Bartka, by Nowakowski mógł ją lepiej usłyszeć. – Chociaż jeden prawdziwy facet, który potrafi podjąć męską decyzję!
            Bartek poczuł, jak jego żołądek obraca się na drugą stronę. Nigdy nie myślał o ślubie. To znaczy – myślał, ale w jego wyobrażeniach była to tak odległa przyszłość, że nawet nie zawracał sobie nią głowy. Skupiał się na teraźniejszości, nie planował nic z dużym wyprzedzeniem. Pierwszy raz w jakikolwiek sposób poruszyli ten temat z Natalią i poczuł się dziwnie nieswojo. Nie chciał ślubu, garnituru, tłumu gości, wszechobecnej bieli i różu, które przyprawiałyby go o mdłości. O ile nie przepadał za czworonogami, o tyle życie na tę tak zwaną kocią łapę było dla niego wygodne. Nigdy nie zadał sobie pytania, czy Natalia myślała o tym w ten sam sposób i przeraziła go wizja, że ich poglądy mogłyby się różnić.
            - Jak ruszysz dupę, Bartoszku, to możemy wziąć podwójny ślub! – Piotrek zapiszczał niczym nastolatka na pierwszym w życiu poważnym meczu siatkówki. – O matko, stary, to by było coś!
            - Ta – potaknął, mając nadzieję, że jego dziewczyna nie słyszała słów Nowakowskiego. Natalia jednak weszła z powrotem do środka, nie zwracając uwagi na dalszą rozmowę. – Piotrek, rozmawiałeś może z Marceliną?
            - Rozmawiałem – odpowiedział, znacznie poważniejąc. – I bardzo zastanawia mnie fakt, dlaczego ty nie rozmawiałeś. O co się znów pożarliście, co?
            Bartek uśmiechnął się pod nosem, odganiając od siebie wspomnienia nocy, która nigdy nie miała choćby najmniejszego prawa się wydarzyć. Tak cholernie by chciał, żeby skończyło się jedynie na kłótni; żeby na siebie pokrzyczeli, wyrzucając sobie wszystko, co leżało im na sercach i pogodzili się, nie dochodząc do kompromisu, a po prostu nie mając już sił na dalsze sprzeczki. Wszystko wyglądałoby teraz tak kompletnie inaczej. I, kto wie, może nawet byłby w stanie poważnie rozważyć możliwość tego podwójnego ślubu, o którym wspominał Piotrek?
            - Powiedz mi po prostu, co u niej – poprosił Bartek, ściszając głos.
            - Twierdzi, że w porządku – westchnął Piotrek. – Ale wiesz, ty jak w szkole złamałeś rękę na meczu, to też twierdziłeś, że wcale cię nie boli i dokończyłeś grę. A potem przez dwa miesiące siedziałeś z gipsem po pachę. Zmieniła się strasznie.
            Ja ją zmieniłem, przemknęło mu przez myśl, nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Zmieniła się, ale jak? Chciał ją zobaczyć, usłyszeć. Najzwyczajniej w świecie za nią tęsknił i nie mógł sobie wybaczyć, że tak spaprali to, co mieli.
            - Opiekuj się nią, dobra, Piotrek?
            - Zachowujesz się, jakbyś miał nie dożyć jutra, albo co najmniej już nigdy więcej z nią nie rozmawiać – prychnął rzeszowski środkowy. – Zadzwoń do niej po prostu i pogódźcie się, cokolwiek tam sobie nie powiedzieliście.
            - Nic. My sobie nic nie powiedzieliśmy.

~*~
            Coraz częściej spędzała bezsenne noce, siedząc na parapecie i paląc kolejne papierosy. Rudy kot plątał się po mieszkaniu, co i rusz zwijając się w kłębek i zasypiając chyba tylko po to, by za chwilę wstać i z przeraźliwym miauknięciem przenieść się w nowe miejsce. Z zepsutego kranu w równych odstępach czasu kapały krople wody, a wskazówki zegara ściennego wiszącego koło lodówki przesuwały się jakby wolniej. Ostatnio czas biegł inaczej, tak jej się przynajmniej wydawało. Generalnie jakoś dużo się zmieniło.
            Jej życie zaczęło się opierać jedynie na studiach, pracy, bezsennych nocach i pływaniu, do którego niedawno postanowiła wrócić. W zasadzie nie zrobiła żadnych postanowień, powrót na basen był czymś równie naturalnym jak powrót na uczelnię wraz z nowym rokiem akademickim. Najzwyczajniej w świecie pewnego dnia doszła do wniosku, że cholernie brakuje jej treningów i że niezależnie od tego, jak bardzo będzie starała się odciąć od przeszłości, nigdy jej się to nie uda. W końcu poświęciła pływaniu znaczną część swojego życia. Znów cieszyło ją pokonywanie coraz dłuższych dystansów, łakome łapanie powietrza i zapominanie o świecie. Wychodziła z wody dopiero, gdy mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa i za pomocą bolesnych skurczy dawały jej znać, że osiągnęła swój limit.
            Robiła wszystko, by nie rozpamiętywać, żeby nie tęsknić i by zagłuszać coraz większe wyrzuty sumienia, co skutecznie uniemożliwiały jej takie noce jak ta. Przemyślała swoją obecną sytuację chyba w każdy możliwy sposób i wciąż nie widziała dla niej żadnego sensownego rozwiązania. Bolało ją to, jak wyglądała – albo raczej jak nie wyglądała – jej obecna relacja z Bartkiem. Bała się zadzwonić, napisać i spytać, co u niego. Czy i jak sobie radzi. Bo ona nie radziła sobie wcale, co chyba zresztą doskonale wyczuł Nowakowski. I jej matka, oczywiście.
            Tydzień po wyjeździe Bartosza pani Perlińska stawiła się w mieszkaniu córki bez żadnej zapowiedzi i dokonała generalnej rewizji. Uniosła pytająco brwi, natknąwszy się na puste i te jeszcze nierozpakowane paczki papierosów, a widząc zawartość lodówki, załamała ręce. Tego samego dnia wieczorem, gdy Marcelina wróciła z uczelni, matka przywitała ją ciepłą kolacją i butelką czerwonego wina, tłumacząc, że zdecydowanie za rzadko ze sobą rozmawiają i że nie tak powinny wyglądać relacje matki z córką. Jak gdyby jakiekolwiek stworzone przez Marcelinę relacje międzyludzkie były poprawne pod jakimkolwiek względem.
            - Siedziałam sobie tutaj dzisiaj i tak w zasadzie… - zaczęła pani Perlińska, nakładając córce olbrzymią porcję zapiekanki serowej na talerz - minęło sporo czasu, odkąd się wyprowadziłaś, a ja jakoś nie zarejestrowałam jego upływu. I tego, że kompletnie się od siebie odsunęłyśmy. Nie chcę być dla ciebie matką na papierze, Marcela. I jeżeli będziesz miała jakiekolwiek problemy, możesz z nimi do mnie przyjść. Wiesz o tym, prawda?
            Blondynka pokiwała głową i wlepiła spojrzenie w blat stołu. Cholernie chciała komuś się wygadać, ale wiedziała, że matka nie była odpowiednią osobą. Bo niby jak zareagowałaby na fakt, że jej jedyna córka przespała się ze swoim wieloletnim przyjacielem, który, notabene, miał stałą partnerkę? W dodatku miesiąc po tym, jak jej własny facet zdradził ją z inną kobietą? Nawet nie mogła powiedzieć, że wie, jak boli, gdy ktoś, kogo kochasz, zawodzi cię w taki sposób. Ona nigdy nie kochała Fabiana, a i tak poczuła się zraniona i upokorzona. Nie chciała sobie wyobrażać, co poczułaby Natalia, gdyby się dowiedziała.
            - Mamuś, mnie się naprawdę nic nie dzieje – uśmiechnęła się.
            - To przez Fabiana?
            - Nie – zaprzeczyła natychmiast, przemycając Lorensowi kawałek kurczaka z zapiekanki. – My po prostu do siebie nie pasowaliśmy, nic wielkiego się nie stało. W sumie to nawet dobrze, że się rozstaliśmy, bo nie było sensu dłużej ciągnąć całą tę farsę.
            Matka westchnęła głośno i otworzyła wino, jakby czuła, że nie mogła w tej sytuacji zrobić wiele więcej. Wiedziała, że ciężko jej będzie dotrzeć do Marceliny, bo ta już kilka lat wcześniej zbudowała wokół siebie mur, przez który jedynie Bartek potrafił się przebić. Właśnie dlatego starszą Perlińską tak cieszyła przyjaźń tej dwójki – wiedziała, że jej córka zawsze ma na kogo liczyć i że może ją wypuścić w wielki świat. Nie przewidziała jednak, że Bartek wyjedzie z kraju, a Marcelina zamknie się w sobie jeszcze bardziej. Tak to przynajmniej interpretowała.
            - Tęsknisz za Bartkiem? – spytała po chwili namysłu, uważnie obserwując zmieniającą się twarz córki. Cokolwiek by jej teraz nie odpowiedziała, znała odpowiedź.
            - Jasne, że tak, mamo. – Marcelina uśmiechnęła się delikatnie. – Trzeci rok z rzędu go nie ma, a ja bardzo lubię, kiedy jest. Ale nic na to nie poradzę. Wyjechał, to i wróci. Jak zawsze.
            Nie była pewna, czy odegrała swoją rolę w sposób wystarczająco przekonujący. Matka zmarszczyła czoło, na początku jakby jej nie dowierzając, w końcu jednak odwzajemniła jej uśmiech i zebrała talerze. Zabrała się za zmywanie naczyń, nucąc swoją ulubioną piosenkę.
            - Twój ojciec chyba jednak miał rację, wiesz? – zachichotała pani Perlińska. – Ty z Bartkiem to faktycznie nie moglibyście być razem. A ja zawsze sądziłam, że  tak będzie.
            - Racja. Nie moglibyśmy być razem.
             Marcelina zaśmiała się na wspomnienie tamtej rozmowy i zgasiła papierosa na parapecie za oknem. Wyrzuciła niedopałek do kosza na śmieci i oparła się o ladę kuchenną, wpatrzywszy się w Lorensa śpiącego na kanapie. Im dłużej o tym wszystkim myślała, tym bardziej była pewna jednego – ona i Bartek z całą pewnością nigdy nie mogliby być parą, stworzyć całości. Jednocześnie bez niego czuła się dziwnie niepełna – jakby ktoś wydarł jej cząstkę serca czy duszy (nie była pewna, gdzie rzeczywiście mieszczą się ludzkie uczucia, ani czy to drugie w ogóle istnieje). Po raz kolejny zwalczyła w sobie chęć zadzwonienia do niego i powiedzenia o wszystkim, co czuła.
            Bała się, że ich drogi się rozeszły.
            Jeszcze bardziej się bała, co się stanie, gdy przypadkiem znów się zejdą.

***
tadaaaaam!
nie ruszyło po final four, ale teraz ruszyło. bardzo opornie, ale do przodu. jesteśmy, może wciąż w nie najlepszej  formie, ale jesteśmy i nie mamy zamiaru już nigdy zniknąć stąd na tak długo *chowam się ze wstydu* 
w tym miejscu chciałabym podziękować wszystkim, którzy czekają i którzy pamiętają o tych moich dwóch Ziemniaczkach (właściwie to Ziemniaku i Kurczaku). i czemu ja wszystko do jedzenia odnoszę? nieważne. chcę po prostu podziękować i przeprosić. nawet nie wiecie, ile to znaczy.
Rozczarowania są dla mnie ważne, są próbą i swego rodzaju sprawdzianem. chcę sobie udowodnić, że potrafię doprowadzić coś, co sama zaczęłam, do końca.
do przeczytania, oby jak najszybciej!
PS. na dole bloga jest ankieta, więc klikajcie w miarę możliwości! (: