Zawsze
zastanawiało ją, skąd u niej tyle cierpliwości w stosunku do tego
niewdzięcznika. No, bo gdyby chociaż spóźniał się raz na jakiś czas,
sporadycznie, tak, jak to każdemu się może zdarzyć – okej. Ale on spóźniał się
na każde ich spotkanie! I to wcale nie było pięć czy nawet piętnaście minut.
Jeśli Bartek Kurek spóźnił się na spotkanie z Marceliną Perlińską mniej niż
pełne czterdzieści minut, śmiało można nazwać to cudem.
Bębniła palcami o blat stolika,
zaglądając co jakiś czas do pustej filiżanki z nadzieją, że może jakimś
magicznym sposobem pojawi się tam jeszcze trochę kawy. Jako że za każdym razem
jej oczom ukazywało się białe dno naczynia, poprosiła przechodzącego obok
kelnera, by przyniósł jej jeszcze raz to samo. To nic, że zabrzmiała jak rasowy
alkoholik z wieloletnim doświadczeniem. Jeszcze raz to samo, albo padnie, nim
szanowny Bartosz raczy w ogóle się zjawić. Zaczęła rozważać zakup krzyżówek,
które pomogłyby jej w tym nieustannym czekaniu. Tysiąc panoramicznych. Brzmi
fajnie. Powinno wystarczyć na jakieś dziesięć, do piętnastu spotkań, jeśli
Bartek będzie miał dobry czas. A jak już skończy, to zabierze się za
wykreślanki. Na uczelni mówili, że to całkiem fajna sprawa. I babcia też tak
mówiła. No, czas spróbować!
Kelner, który przyniósł jej
zamówioną kawę uśmiechnął się zalotnie i na odchodnym puścił do niej perskie
oko. Z całych sił powstrzymywała się, by nie parsknąć śmiechem. I tu kompletnie
nie chodziło o to, że chłopak miał na imię Klemens, bo to przecież imię jak
każde inne. Po prostu kiedy próbował zmrużyć jedno oko, otworzył też zabawnie
usta i pochwalił się – od jedynki do ósemki – górnym uzębieniem. Postanowiła
więc skupić się na mieszaniu kawy srebrną łyżeczką, żeby cukier szybciej się
rozpuścił. Odliczyła trzydzieści ruchów zgodnie ze wskazówkami zegara, a
następnie drugie tyle w przeciwną stronę. Nie trzeba chyba mówić, jak bardzo
Marcelina była znudzona. Odłożyła łyżeczkę tak powoli i starannie, jak tylko
umiała. Każdą czynność przeciągała w czasie. Bo jeśli będzie tak po prostu
siedziała, szlag ją trafi. A jeśli trafi ją szlag, to lepiej dla Bartka, żeby w
ogóle nie przychodził. Bo albo skończy, wzorem reprezentacyjnego kolegi, bez
jedynki, albo z fioletowo-niebieskim cieniem w okolicy oka.
Na szczęście dla samego siebie,
Bartek zdążył niemalże w ostatniej chwili przed wybuchem. Zajął miejsce
naprzeciwko blondynki, uśmiechając się przepraszająco. To znaczy – chciał
uśmiechnąć się w ten sposób, bo wyszedł mu jakiś kretyński wyszczerz, a wokół
oczu pojawiły się drobne zmarszczki. Marcelina, udając niewzruszoną, podniosła
jedynie filiżankę z kawą na wysokość ust i zanim przechyliła ją, by się napić,
mruknęła tylko:
- Czterdzieści sześć minut,
dwadzieścia osiem sekund spóźnienia.
- Czyli pijesz drugą albo trzecią
kawę – odrzekł Bartek, jakby prawie godzina spóźnienia była najnormalniejszą
rzeczą na świecie. – I ze cztery razy byłaś w łazience.
- Nie chodzę do łazienki co dziesięć
minut, bez przesady!
- Co jedenaście.
Marcelina posłała mu spojrzenie,
które miało zamrozić krew w Bartkowych żyłach. Chyba jednak nic nie wskórała,
bo jak siedział, tak siedział, nadal głupkowato się szczerząc. I był z siebie
dumny, że rzucił zabawnym żartem.
- Chyba naprawdę powinnam rozważyć
przyjaźń z Kubą – rzuciła, mrużąc powieki. – Z waszej dwójki, on naprawdę jest
bardziej rozgarnięty. I ma o wiele zabawniejsze żarty.
- Powiedz jeszcze, że Pit jest
bardziej rozrywkowy.
- To tylko kwestia odpowiedniej
ilości alkoholu, a twoje żarty zawsze są tak samo słabe. – Marcelina wzruszyła
ramionami, posyłając Bartkowi najbardziej znudzone spojrzenie, na jakie mogła
się zdobyć.
- Dobra, to koniec żartów. Żebyś nie
musiała mi demoralizować brata i rozpijać najlepszego przyjaciela – oznajmił
Bartek ugodowo. – Co słychać, Marcelka?
Uśmiechnęła się, słysząc to
zdrobnienie. Bo tak mówili do niej tylko Kurkowie i jej własna rodzina. Choć w
zasadzie nie było większej różnicy. Czasem zastanawiała się, jak udało jej się
wytrzymać z tym przerośniętym gamoniem, gapą i idiotą tyle lat. Odpowiedź na to
pytanie pojawiała się natychmiast. Kto inny zrywałby jej jabłka prosto z gałęzi,
nie biegnąc wcześniej po drabinę, ani nie wspinając się na drzewo?
- Bez zmian, chyba – odpowiedziała
powoli, zastanawiając się, czy opowiadać Bartkowi o ostatnich wydarzeniach.
Widząc, że wcale nie był przekonany, przewróciła oczami. – Na pewno. Na sto
procent bez zmian.
- Nadal masz pusto w lodówce, w
której zresztą nie działa światełko i dbasz bardziej o swojego kota niż o samą
siebie?
- No, bo mój kot… - zaczęła
Marcelina.
- Jest rudy – dokończył Kurek
oskarżycielskim tonem. – Jest wstrętnym, rudym kociskiem. Które podarło swoimi
pazurami moją ulubioną koszulkę.
- To nie wina Lorensa – zawołała
dziewczyna w obronie zwierzęcia. – Hej, sam rzuciłeś w niego tą bluzką. Czego
się spodziewałeś? Że ją wyprasuje, poskłada w kostkę i ułoży w twojej torbie?
Halo, Bartuś, Lorens to nie Piter! To k-o-t.
Bartek przewrócił oczami i sięgnął
po kawę. Nie, żeby pofatygował się zamówić własną, po prostu wypił wszystko, co
było w filiżance Marceliny i bezczelnie odstawił naczynie z powrotem na spodek.
Gdyby nie dzielący ich stolik, dostałby ze sześć razy łokciem w brzuch i jakieś
trzy bardzo solidne kopniaki.
- Trzymasz się jakoś? – Wbiła w
niego świdrujące spojrzenie, przed którym starał się uciec.
- Ja się zawsze trzymam –
odpowiedział, zadzierając wysoko głowę. Nadal nie patrzył jej w oczy. Prychnęła
cicho i skrzyżowała ręce na piersi. Wiedział jednak, że uniosła też brew.
Zawsze to robiła. – Co ty, nie znasz mnie? Sto kilo żywej wagi, dwieście sześć
centymetrów wzrostu i huraoptymizm. Nie tak łatwo mnie złamać, Marcelka.
- Właśnie o to chodzi Bartek –
westchnęła, - że znam cię aż za dobrze. I nie mówię tutaj o tych skarpetkach,
których nie chce ci się wyjąć zza pralki, ani o tym, że się na Leonie Zawodowcu
poryczałeś. I nie, nie byłeś wtedy pijany, pieprzony kłamco i oszuście. No,
chyba, że nagle zaczęło cię jedno piwo rozkładać. W dodatku babskie, smakowe –
przerwała, widząc Bartkową minę mówiącą, że jeśli zaraz nie przestanie, to coś
jej urwie albo ukręci. – No, chodzi mi po prostu o to, że jak tobie, Bartek,
zależy, to jedno słowo wystarczy. A przecież na niczym nie zależy ci bardziej
niż na siatkówce.
- Dobra, Marcelka, już – jęknął Bartek,
przecierając oczy. – Już wystarczy.
- Wypiłeś mi kawę, nie licz na moją
litość, Kurku. No, to co ja tam mówiłam? – Marcelina urwała na chwilę,
zdekoncentrowana przez Bartka i Klemensa, który znowu puścił jej perskie oko i
wyglądał, jakby chciał użyć swojej czarno-białej tacy do zdzielenia nią Kurka
po głowie. Co najmniej. – A, tak. Wiesz, Bartek, naprawdę jesteś idiotą, że ci
się w takim momencie gwiazdorzyć zachciało. I że ani Pit, ani ja, ani Natalia,
ani nawet twoja mama nie byliśmy w stanie przemówić ci do rozumu. Jeśli go
posiadasz. I wiesz, to naprawdę jest twoja wina. Że też cię przyzwyczaili do
myśli, że jesteś złotym dzieckiem…
- Jeśli chciałaś mi w ten sposób
pomóc, to ci się, kurwa, nie udało. A jeśli chciałaś mi dowalić… to w sumie też
ci się nie udało, bo mówisz wszystko to, o czym już wiem.
- Dobra, już! – Blondynka uniosła
ręce w geście obronnym, widząc, że Bartkowe uszy zaczynają się robić czerwone.
– Ja chciałam po prostu powiedzieć, że to musi być dla ciebie nauczka. I że
musisz trochę spokornieć. I tak, mam tutaj także na myśli twoje spóźnianie się,
bo pewnego pięknego dnia dostanę w końcu pierdolca. No, bo hej!, nikt nie chce
dla ciebie źle.
- Dlatego siedzę teraz z tobą w
jakiejś kiczowatej kawiarni, zamiast we Wrocławiu przygotowywać się do kolejnego meczu? – Mina
Bartka na chwilę zbiła ją z tropu. Bo mimo, że próbował zgrywać chojraka, to
był tak smutnym i zagubionym Kurkiem, jakiego Marcelina dawno już nie widziała.
- Może docenisz, to co miałeś. I
potraktujesz swoją grę w reprezentacji jako nagrodę, a nie okazaną przez ciebie
wspaniałomyślnie łaskę. No, bo ty naprawdę im się przydasz, nadęta Kuro.
Z nadętej Kury jakby uszło
powietrze. Może to najwyższa pora? Doskonale wiedział, w czym tkwił jego obecny
problem, przynajmniej ten związany z siatkówką i nikt nie musiał mu tego
powtarzać. Po słowach Marceliny coś jakby w nim pękło. Bo ta ciasna, brzydka
kawiarnia z jakimś debilem krążącym między stolikami i pożerającym Marcelinę
wzrokiem zdecydowanie nie była miejscem dla niego. Powinien teraz być we
Wrocławiu. Nie tutaj. I doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Szkoda, że
dopiero teraz. Mądra Kura po szkodzie. Poderwał się nagle, napotykając
zdziwiony wzrok Marceliny. Rzucił na stolik dwudziestozłotowy banknot i
pociągnął przyjaciółkę za rękę, kierując się w stronę wyjścia.
- Co ty właściwie robisz?
- Chodźże i raz w życiu nic nie mów
– rzucił błagalnie.
- Aha, czyżby to znowu jakiś twój
genialny pomysł? – Pokręciła głową, podnosząc ze stolika pieniądze i wręczając
je Bartkowi. Szybko podeszła do Klemensa, podając mu należną sumę, tym razem
wydobytą z jej portfela i tłumacząc, że niestety, nie poda mu swojego numeru
telefonu, bo jej chłopak nie będzie zadowolony. No, a przecież Klemens nie
musiał wiedzieć, że Bartek tu tylko sprząta. Ha, haha, ha, jasne. Sprzątający
Bartek.
- Raz w życiu chciałem być
spontaniczny. I nawet to mi zjebałaś. No wielkie dzięki.
- Bartek, wiesz co? – zaśmiała się.
– Ty się w ogóle nie zmieniasz.
- Wrócę – szepnął Kurek, ciągnąc ją
za rękę i kierując się w stronę Wisły. – Tylko pomóż mi, dobra?
- Ale obraź mi jeszcze raz mojego
kota – pogroziła mu palcem – to cię poćwiartuję i przerobię na kocią karmę.
~*~
-
Spokojnie, naprawdę wszystko jest w porządku – przewróciła oczami. – Martwisz
się o mnie bardziej niż moja własna matka rodzona.
- Hej, skąd mam wiedzieć, czy Siurak
wywiązuje się ze swoich obowiązków? Kto wie, co jemu się tam w pod tymi
zakolami urodziło…
- Pit, ja nie potrzebuję niańki –
zaśmiała się, ale uśmiech zszedł z jej z twarzy niemal natychmiast, kiedy
okazało się, że winda nie działa i czeka ją wesoła wędrówka na szóste piętro.
- Potrzebujesz faceta – zawyrokował
Nowakowski przez telefon. – Tak na serio.
- Tak na serio to właśnie się z
jednym rozstałam, gdzieś tak pięć dni temu, bo przeleciał jakąś facetkę w moim
łóżku. Chujowe uczucie, ale utwierdziło mnie w przekonaniu, że ja i Lorens
tworzymy duet idealny i nikt nie powinien psuć naszej harmonii.
- Od początku ci mówiłem, że ten
twój Fabian to jest pizda, a nie facet. No, proszę cię, słyszysz to imię i już
wiesz, co to za jeden! Ałaa, kurwa, to nie o tobie, idioto skończony! –
wrzasnął Piotrek. Marcelina odsunęła telefon od ucha i zaśmiała się, słysząc
syk Piotrka, który prawdopodobnie rozmasowywał sobie miejsce naznaczone przez
reprezentacyjnego kolegę. - Widzisz, jak mówiłem… A nie, już nic, bo zostanę tu
żywcem pożarty.
- Pozdrów chłopaków i… - zamilkła,
wcale nie dlatego, że zabrakło jej tchu po wyjściu na szóste piętro. Nawet
jeśli biegając z Bartkiem, zazwyczaj zostawała w tyle, to jej kondycja była
całkiem niezła. Po prostu nie spodziewała się, że zobaczy pod swoimi drzwiami
Fabiana-Pizdę-Nie-Faceta. Wydawało jej się, że kiedy widziała go po raz ostatni,
wyraziła się wystarczająco jasno i dotarło do niego, że lepiej dla nich oboje,
jeśli nie będą sobie wchodzić w drogę. Przekaz musiał być jednak niejasny. –
Muszę kończyć.
Nawet, jeśli Nowakowski coś jej
odpowiedział – nie usłyszała. Mierzyła wzrokiem stojącego pod jej drzwiami
blondyna, który skrzyżował ręce na piersi i odwzajemnił jej spojrzenie. Nawet
nie sądziła, że po tym wszystkim wzbudzi w niej jakiekolwiek uczucia, poza
chęcią rozszarpania go na małe kawałeczki. Tymczasem poczuła coś w rodzaju
bolesnego ukłucia żalu. Otrząsnęła się po chwili i ruszyła przed siebie, by pokonać
ostatnie cztery stopnie. Otworzyła torebkę w poszukiwaniu kluczy i
pobłogosławiła siebie sprzed kilku godzin za włożenie ich do bocznej kieszonki.
- Możesz się przesunąć? Wejście do
mieszkania mi blokujesz. – Miała zamiar zabrzmieć groźnie, poważnie i niemiło.
Wyszło jej z tego coś na miarę mysiego pisku, jaki wydają z siebie
czternastoletnie dziewczyny na widok Bartka. – Zejdź mi z drogi. I z oczu. I w
ogóle której części „spierdalaj” nie zrozumiałeś?
- Przyszedłem po resztę swoich
rzeczy – odparł Fabian, posyłając jej nonszalanckie spojrzenie i opierając się
o framugę drzwi. – Ale jeśli chcesz, mogę zostać.
Zamknęła oczy i policzyła w myślach
do dziesięciu. Żeby nie wybuchnąć, nie zrzucić go ze schodów, budząc przy tym
wszystkich sąsiadów, ale przede wszystkim – żeby nie rozbeczeć się przed nim i
nie pokazać, że mimo wszystko są w niej jakieś uczucia. Może nie do końca
takie, jakie określono by „normalnymi”, ale jakieś – owszem. No, bo jak on
śmiał przychodzić tutaj jak gdyby nigdy nic i robić te swoje miny?
- Ty nie wchodzisz – oznajmiła
Marcelina, zasłaniając mu drogę do mieszkania, kiedy już uporała się z zepsutym
zamkiem. – Kota mi wystraszysz.
- Twój kot mnie lubi –
zaprotestował.
- Gówno prawda – mruknęła i zapaliła
światło w korytarzu. Dobiegło ją ciche miauczenie, a po chwili tuż obok niej
pojawił się rudy kot. Otarł się o jej nogi i wskoczył na stolik, na którym stał
wazon z uschniętymi już wrzosami.
Marcelina odetchnęła głęboko i kolejny
raz odliczyła do dziesięciu, (chociaż mogło to być o dziewięćdziesiąt za mało)
zanim w ogóle dotarło do niej, co się dzieje. Okej, właśnie wróciła do domu,
była niemożliwie zmęczona po dniu poza domem i jedyne, o czym marzyła, to długa
kąpiel, relaksacyjna muzyka, świeczki, kolacja do łóżka i tak dalej. Tymczasem
przypałętał się do niej jej bardzo świeży były, że niby po rzeczy. Jakie
rzeczy? Te kilka płyt, podkoszulków i słuchawki? Żałowała, że nie wyrzuciła
wszystkiego, co należało do Fabiana razem z nim. I tą jego panną. Agnieszka,
koleżanka z pracy. Bo oni tylko projekt robili i to nie to, na co wyglądało.
Nie no, jasne, to w sumie wyglądało całkiem niewinnie, Lorens uwierzył.
- Proszę, twoje ruchomości. –
Rzuciła w Fabiana T-shirtami, płyty i słuchawki wcisnęła mu w dłonie, starając
się przy tym mocno uderzyć go w brzuch. – Mam nadzieję, że twój i Agnieszki
projekt się udał. Niech cię, Bóg prowadzi. Wypierdalaj.
Mimo, że Marcelina stała już w przy
drzwiach wyjściowych, wskazując dłonią na klatkę schodową i niecierpliwie
tupała nogą, Fabian ani drgnął. Obejmował swoje rzeczy, tak by żadna z nich nie
upadła na podłogę i patrzył na Marcelinę z pewnym politowaniem w oczach. A to
zirytowało ją jeszcze bardziej. Za cholerę nie miała ochoty użerać się z nim o
wpół do jedenastej w nocy, kiedy z samego rana musiała się stawić w pracy.
- Porozmawiajmy. Nie lubię
niedomówień.
Oho, podział majątku?
- Jakkolwiek to jest oklepane –
odpowiedziała, mając w głowie wszystkie rozstania z polskich seriali pokroju „M
jak Miłość” czy „Na Wspólnej”, które w okresie gimnazjalnym oglądała z babcią –
nie mamy już o czym rozmawiać.
- No, właśnie że mamy.
Marcelina nabrała powietrza w płuca
i przez dłuższą chwilę zajęła się jego wypuszczaniem. Jeśli ta rozmowa potrwa
dłużej niż dziesięć minut, skończą jej się techniki uspokajające, a wtedy to
będzie po jabłkach – jak zwykli mawiać z Bartkiem. I po Fabianie. No i po
wypłacie, którą będzie musiała przeznaczyć na jakiegoś dobrego prawnika, co by
w więzieniu nie wylądować, bo tam raczej nie będzie miała szansy skończyć
studiów. A finału Mistrzostw Świata to już na pewno nie obejrzy.
- Dobra, to rozmawiajmy. –
Kompletnie nie zwracając uwagi na blondyna, przeszła do kuchni i oparła się o
stół. Skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała wyczekująco na, byłego już,
chłopaka.
- Pewnie myślisz, że jestem
największym skurwielem świata – zaczął Fabian.
- Nie no, największym to nie –
zaprzeczyła. – Ty przecież metra osiemdziesiąt nie masz.
Spojrzenie w stylu „wiem, gdzie
trzymasz noże”.
- Bądź poważna. – Się robi! – Chodzi
o to, że, no wiesz, wszystko dzieje się z jakiejś przyczyny.
- Myślę, że przyczyną twojej zdrady
była źle zrobiona trwała twojej koleżanki od projektu. W sumie to nie wiem, czy
ktokolwiek byłby w stanie się oprzeć – rzuciła mu współczujący uśmiech. A
wolałaby granat, czy jakąś inną bombę.
- Hej, możemy zostawić Agnieszkę w
spokoju?
- Szybko ci poszło.
- Przezabawna jesteś.
- Wreszcie mnie doceniłeś! –
zawołała odrobinę za głośno.
Fabian zacisnął dłonie w pięści i
lekko poczerwieniał na twarzy. Marcelina natomiast uzewnętrzniała swoją
wściekłość z każdym wypowiedzianym słowem, toteż wydawała się spokojniejsza. W
istocie – wcale nie była. Ale, cholera, dlaczego ma być miła dla faceta, który
w jej łóżku i w jej pościeli przeleciał jakąś inną kobietę? Wszystko ma swoje
granice!
- Z tobą się nie da poważnie
porozmawiać.
- Wybacz, nie można mieć
wszystkiego.
- Kurwa mać! – wrzasnął, upuszczając
wszystkie trzymane przez siebie rzeczy na podłogę. – Ty nie rozumiesz, że
zrobiłem to, bo miałem już dosyć? Ciebie udającej, że nasz związek jest nie
wiadomo jaki udany i szczęśliwy, ale na każde zawołanie biegnącej do Bartusia,
twoich późnych powrotów, stałych wymówek i idiotycznych zapewnień, że wszystko
jest w porządku. Cholera jasna, ty myślisz, że ile tak można?
Patrzyła na niego szeroko otwartymi
oczyma i pilnowała się, by nie rozdziawić też ust. No, bo nie wiedziała, ile
tak można. Ale wydawało jej się, że było im ze sobą dobrze, wygodnie. Przecież
Fabian nigdy się nie skarżył i nie mówił, że coś jest nie tak. A według niej
wszystko było w porządku. Na tyle, na ile w ogóle mogło być.
- Nie patrz tak. Byliśmy ze sobą
ponad pół roku. Ile razy w tym czasie powiedziałaś, że mnie kochasz?
- Nie powiedziałam – odparła
natychmiast. – Jak mogłam tak powiedzieć, skoro nigdy cię nie kochałam?
- Widzisz? Więc może nie dziw się,
że znalazłem sobie kogoś innego. Nie mam zamiaru przewegetować z tobą
najlepszych lat mojego życia, skoro ty nawet mnie nie kochasz. Może gdybyś w
swojego Bartusia nie była tak zapatrzona, zauważyłabyś, jak to wszystko
wygląda.
- Nie jestem zapatrzona w Bartka. To
mój przyjaciel.
- A Agnieszka to moja koleżanka z
pracy – uśmiechnął się.
- Tylko, że ja nigdy nie poszłam z
Bartkiem do łóżka. I nie mam zamiaru.
Była na skraju wytrzymałości i wszelkich
sił. Nie miała już nawet ochoty, by krzyczeć, ani jakoś specjalnie się kłócić.
Mogła skończyć ten pieprzony związek dawno temu. Mogła w ogóle go nie zaczynać.
Ale cholera, naprawdę miała nadzieję, że pewnego dnia wreszcie coś do Fabiana
poczuje. No, wiecie, że pewnego dnia obudzi się koło niego i poza tym, że
będzie jej tak po prostu fajnie, wygodnie i dobrze, to będzie czuła, że chce
się tak budzić do końca życia. Ale nic takiego się nie wydarzyło.
- Tak czy inaczej, moją ulubioną
byłą to ty raczej nie będziesz.
- I vice versa, Fabianku.
- Ale życzę ci powodzenia – powiedział.
– Może kiedyś ktoś będzie na tyle dobry, byś mogła chociaż przez chwilę poczuć,
że go kochasz. – A zanim wyszedł, kolejny raz zebrawszy swoje rzeczy, dodał
jedynie: - Kurek nie traktuje, ani nie widzi cię tak, jak powinien.
Marcelina stała jak wryta i całe
szczęście, że opierała się o stół, bo jak nic by się przewróciła. Jasna
cholera, co tam się właśnie wydarzyło? Miała wrażenie, że jej szczęka nagle
zaczęła ważyć z pół tony, bo nie mogła jej utrzymać w normalnej pozycji – co
chwila opadała w dół, pozostawiając Marcelinę z dość głupią miną. Może to był
sen? Wiecie, jeden z tych głupich snów, kiedy po przebudzeniu nie jesteś
pewien, czy to wszystko było naprawdę, czy jednak było jedynie wymysłem.
Nieważne, jak bardzo Marcelina
chciała, by okazało się, że po prostu przysnęła na jakimś nudnym wykładzie z
chemii organicznej – cała ta chora i dziwna sytuacja wydarzyła się naprawdę i
za nic w świecie nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Bo o co mu chodziło?
Ona wcale nie chciała Bartka. Bartek miał Natalię, Marcelina miała Lorensa, no
i Fabiana w ciągu ostatnich kilku miesięcy i ten układ był naprawdę dobry.
Zresztą co to za głupi pomysł? Bartek był prawie jak jej brat. I fakt,
Marcelina cholernie go kochała, ale nigdy nie była w nim zakochana. Nie była. I
już.
- Lori, ty chyba jesteś jedynym
facetem na świecie, który jest w stanie mnie zrozumieć, nie?
I kiedy kot spojrzał na nią swoimi zielonymi ślepiami, a
następnie odwrócił się do niej tyłem i dumnie wymaszerował z kuchni, miała
ochotę zapłakać.
*
cześć i czołem!
dobra, na początek muszę się przyznać, że w pierwszych trzech rozdziałach trochę zaniedbałam Bartka i skupiłam się na Marcelinie. moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. ale to jest do nadrobienia, zobaczycie!
po drugie - za cholerę nie mogę sobie przypomnieć, dlaczego zdecydowałam się cofnąć akcję opowiadania o rok. może chodziło mi o ponowne przeżycie emocji związanych z MŚ? no, pojęcia nie mam, co mi się wtedy w głowie urodziło, ale i z tym sobie poradzę!
a poza tym, to miłego czytania, mam nadzieję, że nie jest przydługawo, a jeśli jest, to po prostu dajcie znać!